Moj komentarz do jakiejś z nowu dziwnej afery obyczajowej

Ja się niedawno dowiedziałem od mojego taty, że był kilka miesięcy temu z posłem Cymańskim na obiedzie. Że są kolegami. Dziwi mnie to trochę i nie. Poseł Cymański psychologicznie zawsze wyglądał dla mnie i przypominał mi osoby z rodzin o dość autorytarnym sposobie wychowania. Mój tata jest z zupełnie innej rodziny. Było w tej rodzinie dużo ciepła, ale było też z racji repatriacji, zaczynania życia od nowa, a mój tata miał jeszcze 5 sióstr. Było biednie. To co dzisiaj mój tata ma swoim rodzicom do zarzucenia to, że był zaniedbywany, chodził głodny jako dziecko. Czasem go tata budził o 3 rano, żeby iść kosić łąkę. Z drugiej strony do niczego nigdy był nie zmuszany. Po szkole podstawowej nie chciał się dalej uczyć i jak sam określa chodził po polach i z psem zające łapał. Jeśli cokolwiek może być podłożem, że mój tata rozumie się z człowiekiem z bardzo autoryarnego domu, to może różnica wieku. Mój tata jest starszy od wielu posłów zasiadających dzisiaj w Sejmie. I pewnie cieszy się pewnym szacunkiem i zaufaniem. Ja miałem z moim tatą relację niespotykaną. Nie mówię już nawet o tym, że mnie nigdy nie uderzył. Ale też ta miłość rodzicielska była przesadna wobec mnie. Wszystko, czego jemu w życiu brakowało materialnie, emocjonalnie, próbował zrekompensować nie sobie, ale mi. Wydaje mi się, że spotkał na swojej drodze w życiu niewłaściwą dla niego kobietę. A gdy miał już dzieci. Każde inne, o innym charakterze. Ze mną rozumiał się najlepiej i ta miłość na każdym kroku była przesadna. Ja miałem kolegów tj. Poseł Cymański. Raz przez chwilę na studiach z psychologii na jednym wykładzie siedziałem często koło chłopaka o tego typu nazwałbym to problemach emocjonalnych. Moja mama jest z autorytarnego domu. Ma problem z emocjami. Miałem kolegę w Rykach, którego matka była z kolei taką podręcznikową psychopatką. I jego dziadek. Mieszkali jeszcze z dziadkiem. O ich domu krążyły legendy i wokół tej legendy psychoza, jaką to karę ten kolega mógł dostać, a zwykle wiedzieliśmy czym się naraził matce. W Rykach większość psychopatów i psychopatek to byli nauczyciele i nauczycielki. Wracając do Posła Cymańskiego. Sam fakt, że koleguje się z moim tatą, o którym można by powiedzieć coś, co się zwykle o takich ludziach mówi określając „serce, nie człowiek” że uświadamia sobie własne potrzeby i może braki emocjonalne i nadrabia je właśnie otaczając się nie toksycznymi ludźmi, takimi, jakich charakterami może była przesiąknięta atmosfera jego dzieciństwa. Np. to raczej dobrze świadczy o tym człowieku. To, co mnie w relacji z moim tatą zawsze męczyło to z kolei nie chłód, ale wieczna histeria i panika o moje życie i zdrowie. Czy mam wszystko, czego potrzebuję. Dobrze tak mieć, jak ja. Ale są etapy w życiu np. etap konfliktu separacji-indywiduacji, że ciężko dziecku rozwinąć swoją osobowość w takich warunkach. Jeśli człowiek przegapi pewne wyzwania na tym etapie, nie stanie na wysokości tego wyzwania, to potem w życiu może być nadmiernie zależny od innych ludzi. Ja z kolei dostałem za dużo miłości. Wszędzie czuję się bezpiecznie. A przykład nawet wczorajszy. Mała kotka pogryzła mnie tak dotkliwie, jak żaden pies mnie nie pogryzł. Nadmiernie ufam wszelkim stworzeniom i irracjonalnie zawsze wierzę, że będzie dobrze.

No dobra chłopakom też się lubię podobać

Ale odkąd w Brighton w 2003 r. na imprezie w jednym z największych klubów. Zawsze zapominam nazwę. Jak się idzie w kierunku Brighton’s Marina i mija się duży klub Concorde 2 i za nim jest uliczka w lewo i skręca się w lewo i na tej uliczce zaraz na prawo. I do tego klubu było wejście z jednej strony na jednej ulicy i chyba inne wejście z innej, równoległej ulicy, o ile pamiętam. Jakiś chłopak złapał mnie za włosy i to już było nie fajne. Po raz pierwszy słyszałem wtedy Daft Punk 'One more time’. Wieczorami z grupą znajomych z Hiszpanii, Holandii, Francji chodziliśmy nad morze, na kamienistą plażę tutaj zaraz koło klubu Concorde 2 również. I jeden kolega miałe gitarę, ale grał każdy kto umiał. Tamte wspomnienia są dla mnie takie, jak z teledysku Ingrid Mama Mia. Jednego wieczoru, chociaż byłem świeżo od ok. 2 miesięcy w relacji z Natalią spodobała mi się Brytyjka, po raz pierwszy z resztą. W klubie zaraz na samej plaży na wysokości też tego Concorde 2. Brytyjki nie są najładniejsze na świecie (Kanadyjki również nie są!), ale te ładne mają w sobie wszystko – klasę, dobre wychowanie, dystans, przestrzeń intelektualną i urodę, która jest przyjemna i dla mnie. Choć niewiele Brytyjek rzeczywiście mi się jakoś aż tak bardzo podobało. Ale na tej imprezie tańczyłem z dziewczyną i w pewnym momencie zrozumiałem, że emocjonalnie już w zasadzie Polska dla mnie się w tym momencie skończyła. I tak to naprawdę było. Wróciłem potem do Polski i znowu wszystko po staremu. Ale jak wspominam, ja po kawałku w tylu miejscach na świecie zostawiłem kawałek siebie, że w Polsce mam prawo nie czuć się w pełni sobą i już chyba nigdy nie będę.

A propos relacji z mężczyznami. Nie wiem, o co podejrzewacie Macierewicza. Na moje oko prawdziwą fascynacją był ten młody Janniger, natomiast Misiewicz to jest taka zabawka. Odpowiednik relacji BDSM. Trochę taki chłopiec do bicia, do odreagowania. W przenośni oczywiście. Ja się tak naprawdę nie znam na homoseksualnych relacjach. Najbliższą relację miałem z Wouterem z Holandii w 2003 r. To był jedyny chłopak, którego znałem, który umiał czytać mi w myślach.

To, co ten reżyser wyprawia to są JEGO homoseksualne projekcie. Ten film to moim zdaniem będzie tak naprawdę jego coming out:

https://video.wp.pl/i,vega-po-raz-kolejny-szokuje-macierewicz-i-misiewicz-w-milosnym-objeciu,mid,2039503,cid,2303864,klip.html?ticaid=11daec&_ticrsn=3

Problem każdego człowieka na etapie poszukiwania własnej tożsamości, preferencji w różnym zakresie polega na tym, że sami coś odkrywamy i inni odkrywają. Nam się może coś spodobać, ale to może być nie to, co innym. Nam może przestać się coś podobać lub nie podobać, a dla innych tutaj zaczynają się obsesje i perwersje. Np. kobiety zaczynają fantazjować na punkcie relacji. Najbardziej chory przypadek to jest Agnieszka, ale w tym momencie może już nawet 2 Agnieszki, bo ta z Grójca kontaktuje i rozumie, kiedy chce, a ta pierwsza ma myślenie na takim poziomie, że chce mi się rzygać. Ale wiem, że to poszło za daleko w przypadku również Oli. Nie wiem, czy z nieśmiałości, a może rodzaju perwersyjnej satysfakcji spowodowanej jakąś obsesją, ale też niestety w złą stronę. Za długo w izolacji, tak naprawdę jak się coś kończy, zaczyna się dystans, to jest to moment, żeby postawić sobie kropkę. Przeżyć żal czy to, że to nie było tak jak miało być, że się czegoś nie powiedziało lub powiedziało, a może gdyby to było tak, to wtedy byłoby inaczej itd. Dla bezpieczeństwa. Dla pewności, że sobie nie szkodzimy brnąc w coś samotnie. Kobietom często po prostu chodzi o relacje. Ale w tym i tak są zbyt zaborcze. A to męczy. Mnie na przykład szalenie męczy. Ja miałem dużo relacji i nic tego nie zmieni. Nie jestem sierotką, którą można porwać i nikt się nie zorientuje. Takie uprowadzenie musi przebiegać po ludzku! Ale to co wymyślają dotyczy tysięcy szczegółów. I to może potem człowieka dosłownie zabić. Mężczyźni są prostsi, ponieważ rzadko mają tak jeśli chodzi o relację. Częściej chodzi o jakieś fizyczne sprawy, ale w kreowaniu tego też kobiety mają swój udział. Ale mimo wszystko nie powinno zawsze oznaczać nie. Gdy Ola powiedziała nie wiem, to trwało to sekundę, a mi się wydawało, że trwało to kilka minut. Gdy powiedziała zaraz potem nie, to tak naprawdę oznaczało to dla mnie nie. Czasem mówimy nie dosłownie na progu percepcji. I jeśli ktoś to szanuje i się dalej nie wpierdala, to jest to dobry sygnał, że może to być np. relacja przyjaźni. Ale jest jeszcze dzicz, która nie poddaje się i dalej walczy. I to jest np. Kim Dzong Un.

Jeśli chodzi o podobanie się, to jestem próżny. Chyba jak każdy lubię się podobać. Jeśli się podobam mężczyznom, ale ich zachowanie nie jest nieodpowiednie, to mi odpowiada taka sytuacja i z tego korzystam, ale jeśli ktoś podejrzewa mnie, że ja rozmyślnie uwodzę chłopaków, to nie wydaje mi się. Nie robił bym tego nawet z próżności. Inna rzecz, skoro nie miałbym przyjemności z relacji intymnej, to po co pakować się we wstydliwe problemy?

Dla mnie wstydliwe i szalenie niezręczne są ogólnie sytuacje, gdy ktoś się we mnie zakochuje, gdy ja tego nie chcę. Tutaj każdy „mądry” powie, że przecież nie mam na to wpływu. Ale mnie autentycznie doprowadza to wtedy do szału. Ja mam taki umysł, tak się dostraja do wszystkiego, że nie jestem w stanie się pogodzić z taką sytuacją. To jest jak alergia. Wierzę, że niektóre przypadki obłędu, może błędne diagnozy schizofrenii to są takie przypadki, jak ja. Osób, które nie potrafią sobie poradzić, że ktoś, kogo nie jesteśmy w stanie na bardzo pierwotnym poziomie tolerować, sekretnie żywi jakieś uczucia. Mnie to wyniszcza psychicznie zawsze. Nie radzę sobie z tym. Prowadzenie bloga w jakimś stopniu może stanowi ulgę w takim przypadku. Ale też nie wiem, czy to jest wyjście, bo dla mnie ogólnie są sytuacje, które zwyczajnie nie powinny mieć miejsca, gdy sobie tego nie życzę. I to jedna z nich. To strasznie życzeniowe, ale to wykracza poza moje zdolności radzenia sobie bardzo często. Zwykle mam „wyjebane” na takie osoby nawet w taki sposób, że kompletnie nie reaguję na nic. I czasem przychodzi czas, że zareaguję. Jestem najbardziej perfidny i oszczędny w wyjaśnieniach w stosunku do takich osób. Kompletnie jest mi to obojętne, czy to je zaskoczy, co naprawdę myślę, czy nie. Po prostu wydaje mi się, że nie odebrały pewnego „message” na subtelnym poziomie, którą 'normalne’ osoby, które mnie szanują niezależnie od tego, czy zachowuję się zgodnie czy nie zgodnie z ich oczekiwaniami, odebrałyby, przyjęły do wiadomości i pogodziły się z tym. Bez słów. Tak naprawdę w związku z przykładowo zakochiwaniem się wiele dzieje się na poziomie niewerbalnym. Tu jest klucz. To tu się to rozstrzyga. I udawanie głupiego nie jest dobrą strategią radzenia sobie z niechęcią drugiego człowieka.

Marysiu

A może właśnie to jest znak, że my powinniśmy dokądś też uciec? Jestem pewien, że ta dziewczyna próbowała nam coś zakomunikować. Mówię o Marysi Rysi. Nie tej no wiecie. Nie to, że jest coś nie tak z M. Szcz., ale pojawiła się ona po prostu w złym momencie w moim życiu. Po prostu miała pecha i nie wiem, jak jej to wytłumaczyć, żeby znowu się nie obraziła na mnie w ogóle. Jako na człowieka, kolegę ze studiów. Osobę, którą poza tym lubi i ceni . Jestem najgłębiej przekonany o tym, że źle to działa na samoocenę rudej Marysi, gdy źle się w związku ze mną czuje.

A propos kulturowo uwarunkowanych bzdur, które wypisują Polacy

Dodam jeszcze.

Dla mnie bardziej seksowne są kobiety ubrane, niż rozebrane czy roznegliżowane.

Nie znoszę patrzeć na kobiety na wakacjach, bo są mocno opalone. Do wiekoszści kobiet z krajów, gdzie jest mało słońca w ciągu roku tj. Polska, opalenizna nie pasuje. Jest obrzydliwa. Skóra wygląda staro, jak u prostytutki. Blondynki czasem jeszcze opalają się „na świnię”.

Dziewczyny o naturalnie ciemnej karnacji są seksowne niezależnie od pory roku. Kiedyś w szkole była jedna naturalnie ciemniejsza dziewczyna. Wtedy nie przyznałbym się nikomu, ale w nocy przeżywałem koszmar. Nie mogłem spać. Nie mogłem powstrzymać uczucia podniecenia. Mówię o szkole podstawowej.

Nie może psycholog wypowiadać się w takiej linii czy duchu, jakby rozpad małżeństwa był rodzajem zła. Podam przykład. Choć może ojciec prezydenta Dudy jest trochę niedorozwinięty emocjonalnie rozpisując się w gazetach o tym, jak źle jest gdy małżeństwa się rozpadają. Mój przykład jest z gatunku, których się nie rozumie w kontekście kulturowym właśnie. Ja wziąłem ślub z dziewczyną, z którą nigdy nie planowaliśmy tego ślubu ze względu na chore normy kulturowe. I zrobiliśmy to ze strasznej nierozwagi i zwyczajnie głupoty. I to, co zniszczyło nasz związek. I w dodatku przyjaźń to był ślub. Zawiść, zazdrość, nagła zmiana wśród znajomych, powaga innych osób nagle spowodowała, że zaczęliśmy czuć, że to jest właśnie to, czego się przedtem obawialiśmy. Jeszcze jakiś rok przed ślubem planowaliśmy albo się rozstać albo przejść na tzw. otwarty związek. Mieszkać ze sobą, ale spotykać się z kim chcemy. To było tak naprawdę to, czego wtedy oboje tak wypośrodkowując różne tendencje zgodnie chcieliśmy. Ślub tak naprawdę zniszczył tamtą relację. I pojawiła się nowa relacja – ta ślubna. Z osobą nam kulturowo nie przez jakieś gówno – księdza, ale reprezentanta instytucji państwa zaślubioną. Ta relacja została zbrukana. Zchujniona i zajebana za sprawą interwecji rodziny, przyjaciół i znajomych i ostatecznie przypieczętowana formalnie przez państwo. A burmistrz Dęblina, który sam się niedawno wtedy rozwiódł – tylko spojrzał na mnie i powiedział mi coś zaledwie na tydzień przed, czego nie umiem sobie przypomnieć, ale tak mnie pokrzepił na duchu, że ludzie się dzisiaj właściwie rozwodzą. Że większość tych, którym udzielał ślubu – rok-dwa i się rozwodzą. U nas rozwód był po 2,5 roku!

Chcę to wyraźnie dzisiaj powiedzieć Panie Burmistrzu Dęblina. Miał Pan rację. Był Pan tak dobrym obserwatorem, jak moje siostry – Agnieszka, Paulina i Kinga. I należy się Panu jakaś nagroda z dziedziny psychologii za umiejętność obserwacji, spotrzegawczość, a może wyraźniejsze empatyczne spostrzeganie przez pryzmat człowieka, który z własnym nieszczęściem niedawno sam się zmierzył. Pan już wtedy wiedział, że tak śmiało coś mi jedynie sugerując miał Pan zwyczajnie racje jako dużo starszy ode mnie i bardziej doświadczony mądry człowiek. Jeszcze dostanie Pan ode mnie kiedyś kwiaty za dodanie mi odwagi, że to, w co się pakowałem to nie był przecież koniec świata. To nie była operacja z 5% szans na przeżycie.

Należy zrozumieć, że dla kobiety ślub to dobra sytuacja bardzo często. To poprawa stabilizacji. Dla mężczyzny ślub z osobą, która jak się tego obawiało okazuje się ostatecznie nieodpowiednia do takiej relacji to dramat emocjonalny, choroba psychiczna, tortura i upokorzenie. Przedtem związek był naszą prywatną sprawą, po ślubie stał się rzeczywistością również prawną, społeczną i towarzyską (nie mieliśmy nawet wspólnego towarzystwa tylko relacja była zdominowana w przestrzeni wspólnej przez towarzystwo mojej żony – lesbijkę typu butch Marzenę, która zwyczajnie się wpierdoliła dosłownie na moje miejsce, ale i inne osoby – bardziej umiarkowane, ale też nie z mojego kręgu). Ślub w karykaturalnej jak najbardziej chorej, bo w pełni polskim tego słowa znaczeniu był czymś, czego tak naprawdę się obawialiśmy i nigdy w ten sposób nie chcieliśmy.

Taka kurwa zajebana z dzikiej ryckiej wioski jak Małgorzata Stachurska drwi sobie, gdy jakaś tam Ola Polańska jej komentuje – wyśmieniając delikatną naturę uczuciowej relacji z Olą, która jest jedną z najdłuższych tego typu relacji, choć być może jedną z trudniejszych. Taka Małgorzata jak czołg, jak jebany taran nie przeżyje spokojnie dnia, nie podglądając jednocześnie życia ludzi, którymi skrycie gardzi, których gdyby była wobec siebie szczera, to przyznałaby, że zwyczajnie nie rozumie. A wytwarzać presję, ośmieszać i wkurwiać potrafi z idealnym timingiem. Jeszcze Dudzie seniorowi brakuje odpowiedniej wiedzy, ale jeszcze trochę i dziadku będziesz mógł rozpocząć najdoskonalszą napierdalankę w swoim życiu na coś, na co każdy mądry ci powie „nic ci chłopie zapchlony do tego”. Te mózgojeby, które zawodowo zajmują się mieszaniem innym ludziom w życiu i nazywaniem za nich co jest co właśnie świadomie niszczą swobodny charakter uczuciowych relacji, które właśnie są naturalne i spontaniczne. To jest szybowanie i górowanie schizofreników wszelkiej maści właśnie! Nie można tolerować zawiści. Ale również jakichkolwiek instytucji typu małżeństwo, które naturalne ludzkie uczucia i instynkty niszczą ze względu na oczekiwania towarzyskie i presję społeczną w zakresie tego, co w cywilizowanym świecie jest intymne.

Psycholog, który pisze do dziennika Rzeczpospolita, który stoi po stronie różnych wynaturzeń tj. religia, tradycja nie powinien się wypowiadać jako psycholog tylko we własnym imieniu. Rolą psychologa jest stać na straży ludzkiej prywatności, odmienności każdego z nas i indywidualizmu. A nie bycie stronnikiem takich czy innych trendów politycznych i sił politycznych, które próbują na indywidualne zachowania ludzi oddziaływać, normalizować je poprzez również bodźce ekonomiczne typu 500+ czy ta chujnia już w nazwie określana jako bykowe. Osoby w stylu Kaczyńskiego, któremu bliżej już na tamten świat gówno mają do powiedzenia, jakie życie będą mieli ludzie młodzi. Nawet przy agresywnej polityce państwa opierającej się na ingerowaniu, lepiej powiedzieć wpierdalaniu się państwa w życie prywatne obywateli, za co ten człowiek zwyczajnie zdechnie, bo zemści się na nim nawet nie człowiek, ale natura jako system. Ludzie i tak będą wybierać zgodnie z najbardziej instynktownymi odruchami i państwu nic do tego. Dla mnie cała rodzina Andrzeja Dudy może nawet zdechnąć od pierdolnia rodzinnych farmazonów. To jest zwyczajna buta i pycha, pokazywanie na siłę szczęśliwej rodziny. Znamy już takie rodziny, które były szczęśliwe. Rodziny poświęcone kampaniom politycznym. Zobaczcie na rodzinę D. Tuska. Jego córka nie miała ani jednego autentycznego wpisu na Instagramie. Wszystko starannie reżyserowane punkt po punkcie. To nie są szczęśliwe rodziny i szczęśliwi ludzie. Szczęście nie ma profilu na Instagramie. Dziadostwo, które wyrugowało poprzednie ugrupowanie najpierw chamsko i obcesowo, jak świnie zaczęło urządzać się w urzędach „na nowo”. Dzisiaj pozują na autorytety moralne i właściwego życia, jakby taki przepis na życie istniał. To są wszystko polityczne bzdury dla ludzi, którzy stracili dystans i nie mają własnego rozumu i sami w sobie nie znajdują alternatywy w odpowiedzi na proste pytanie „jak żyć”. Pozowanie na autorytety moralne w stylu, że lepsi są ci, co się nie rozwodzą od tych, co się rozwodzą jest kpiną z ludzkich uczuć. Z tego, do czego zdolny jest człowiek, żeby czuć. Pośpiech, żeby na siłę łączyć ludzi w pary i zmuszać ich do rodzenia dzieci jest perwersją seksualną, której na taką skalę w historii Polski od 966 r. nikt nie ośmielił się Polakom wpierdolić. Te kpiny z ludzi, ich osobistych decyzji i uczuć będą miały swoje granice. Wierzę, że są jeszcze ludzie, którzy muszą się ocknąć i przemyśleć jeszcze na kogo głosować. Bo dzisiaj bardziej potrzebujemy gwarancji wolności, która jest potrzebna fundamentalnemu poczuciu godności człowieka. Gdy Kaczyński majstruje przy tych lękach Polaków, że będą znów upadlani, Polacy szybko zapominają o wolności. Znów staje się ona przywilejem. To ugrupowanie składa się z największych patologii pod względem seksualnym. Chociaż zaskoczę, a może nie jeśli powiem, że Platforma Obywatelska pod tym względem to było to samo. Ten sam problem. Jest gdzieś wspólne źródło tych patologii i dysfunkcjonalnych wzorców dla zdrowia emocjonalnego w relacjach, jakie człowiek tworzy. Głęboko one tkwią w kulturze polskiej. Politycy to nikt inny jak najbardziej typowi przedstawiciele narodu. Jeśli oni mają ten problem z rozumieniem granic relacji, związków, pojęcia intymności. To znaczy, że problem jest głębszy. Nie rozwiążą go dlatego politycy, bo to ich przerasta. To w zasadzie najmniej świadoma grupa społeczna. Łasa na zasługi, komplementy, profity, ale nie idzie to w parze z poziomem, na jakim rozumieją ci ludzie życie i wyzwania dla ludzkości w XXI wieku. A wiemy przecież, że właśnie wolność jest wyzwaniem. Najłatwiej się ją ogranicza. I to jedno z głównych narzędzi oddziaływań partii PiS.

 

W tej historii widzę oprócz tego, o czym piszą redaktorzy przede wszystkim inny absurd

To czysty absurd zakładać, że studio nagrań to dochodowy biznes (od kiedy?) albo taki, który można sobie zaplanować na zasadzie, że jest tam jakieś return on investments, nie mówiąc o tym, że miałby nastąpić zwrot z tytułu posiadania samych aktywów. Sprzęt nagraniowy to nie jest nieruchomość. To nie kawałek lasu, ziemi czy mieszkanie w jakimś budynku. To coś, co może nie traci tak na wartości jako sprzęt, ale też na ogół nie zyskuje. Jest dużo sprzętu na rynku. Żeby prowadzić studio nagrań trzeba mieć kontakty i know how. Umieć to robić. Nawet jak się umie, to jeszcze potrzebny jest marketing, czasem ważna jest lokalizacja. No i przede wszystkim chęć do pracy. Tu trzeba sobie samemu zorganizować warsztat pracy, a praca jest z natury kreatywna i ja nie pamiętam projektu który zamknąłby się w czasie zgodnie z planem. Ja gdy zaczynałem miałem takie zlecenia, za które nie dostałem ani złotówki. Muzycy to specyficzna grupa. Zdarzały mi się nawet takie przypadki, że nagrać u mnie super. Ale odpłatność no to już był problem. Zapytałem wtedy Kalego – muzyka reggae w tamtym wypadu, czy nie mógłby wobec tego podrzucić gdzieś mojej dziewczyny, bo ma kilkanaście kilometrów do domu. Ja nie miałem wtedy samochodu ani prawa jazdy. No to nagle z tym był problem. Mógłbym książkę napisać na temat nie prowadzenia studia nagrań, ale zachowania samych muzyków. Na Akademii Menedżerów Muzycznych poznałem parę lat temu Luizę, która jest menedżerką kilku zespołów i jej mąż grał w Myslovitz. Nie są już razem, ale niezależnie od tego. To jej prywatna historia akurat. Ale z Luizą się zakumplowałem, bo mieliśmy tylke sobie do opowiedzenia na temat różnych szajb muzyków, że to się okazało dla nas bardziej interesującym podłożem znajomości, jak również psychologia kliniczna, w której Luiza jest dobrze obeznana i prowadzi warsztaty dla rodziców z rodzin zastępczych. Raz sam poprowadziłem u niej zajęcia dla takich rodziców. Chcę tylko podsumować, żeby nie streszczać zupełnie prywatnej relacji. W prowadzeniu studia nagrań i współpracy z muzykami bardziej przyda Wam się dyplom z psychologii klinicznej i ewentualnie z ekonomii, bo nie da się nic robić bez ograniczeń, elementarnej świadomości podstawowych zasad prowadzenia biznesu. Moje wykształcenie oddaje różne potrzeby, z którymi sam się musiałem zmierzyć. Wynikające także z tego, jakimi rzeczami zajmowałem się zawodowo czy ogólnoludzkimi wyzwaniami, z którymi przyszło mi się zmierzyć. Ale gdy czytam, że ktoś wziął sobie kredyt na studio nagrań, to jest to żenujące po prostu. To jest branża artystyczna. Niemierzalna. Nie przeliczalna na złotówki. Coś takiego rodzi się z pasji. Małymi krokami. U mnie rozległa wiedza techniczna w dodatku wynika z wczesniejszej pasji elektroniką. Nie da się naprawdę zrobić czegoś z niczego i nie dziwię się, że kacyk jeden z drugim skończyli na marszałkowskiech posadach. Mi Marszałek woj. Dolnośląskiego chwaląc moje CV zaproponował udział w ciele organizacyjnym, który choć jest na kilka lat, to jest nieodpłatne! Fajna funkcja w sensie honorowym. Jako człowiek uczciwy nie wstydzę się pokazać, że bliskie są mi wartości obecne w sporcie. Przyjąłem funkcję w radzie Muzeum Sportu i Turystyki z honorem. Ale nie dostaję za te zebrania, choć uczestniczę w głosowaniach ani złotówki. Niemniej im więcej znam ludzi, tym się okazuje, że w końcu ktoś sam do mnie zadzwonił i zaproponował coś zarówno na poziomie moich umiejętności i kwalifikacji, ale też zainteresowań. Choć też nie bezpośrednio i nie od razu. W końcu ktoś gdzieś sobie uświadomił, na jakim poziomie mam wiedzę i do czego mogłem się przydać.  Tak dostałem pierwszą pracę w instytucji kultury w nowym miejscu, gdzie też żyję. Spędzam dużo czasu. W miejscu pracy na szczęście nie muszę. Kilku z nich. A ta historia PiSiora jest co najmniej dziwna. Śmierdzi jakimiś gejowskimi klimatach. Nie mam nic do gejów poza tym, że sam nim nie jestem. Ale super dziewczyn wcale nie jest na świecie tak dużo i nie brakuje mi i czułości do mężczyzn, z którymi mnie coś łączy na jakimś poziomie, czego nie utożsamiam z orientacją homoseksualną. W krajach arabskich mężczyźni mogą się trzymać czasem nawet za ręce. Taka dynamika życia emocjonalnego w grupie. Taka ekspresja tych emocji i zwyczaje. Ale za homoseksualizm można pójść do więzienia albo stracić życie. Bohaterom tego skandalu życzę uświadomienia sobie, że mają się z czego cieszyć. Nie za homoseksualizm pójdziecie w razie czego do więzienia! Tylko za kumoterstwo i przekręty. Ja czekam aż wsadzą do więzienia profesorów za kradzież moich pomysłów. Mogą kombinować przy stypendiach i ośmieszać ludzi, którzy wiele mają jeszcze do zrobienia. Ale za kradzież idzie się i tak do więzienia. Dopiero w takich warunkach widziałbym dalszy sens pracy naukowej. Gdyby ewentualnym przełożonym mogło zawsze grozić więzienie. A po aferze z NCBRem wiemy już, że takim ludziom niemal nigdy nic nie grozi. Jest kosmos. Wydatki jak w w NASA, tylko nikt nie leci na księżyc.