Mój dzieñ

Dzisiaj rano o 6:30 wyszedłem na spacer z Magaluf. I doszedłem do Clot d’es Moro, El Toro. To zdjęcie na tle falochronu w tej malutkiej zatoczce. Nie widać z niej całej zatoki, ale musiałem biegiem wrócić na autobus. I na śniadaniu byłem o 8:10

We Wrocławiu

Jakąś godzinę temu

Na obiad dzisiaj niewiele potrzebuję. Podczas aktywnych dni jem najmniej. Pracując w Rokytnicach jako instruktor snowboardu przez 8 godzin przy -7 musiał mi wystarczyć párek v rohlíku, a po powrocie do domu chciało mi się często tylko spać. Dojazd zimą zajmuje mi 33 minuty. Musiałem to obliczyć, żeby wiedzieć, jak na przykład zaśpię. To co powiedzieć. Za ile realnie mogę przyjechać i nie wpaść np. w poślizg. I tak wychodzi, że 10 min do Harrachova, 7 min do stacji Robin Oil, potem jakieś kolejne 7 do stacji benzynowej przy zjeździe z trasy na Vrhlabí na Rokytnice, potem 6 minut do tej miejscowości i 2-3 minuty do dolnego parkingu wyciągu. W sensie zimą. Gorzej pracowało mi się v Pasekach. Gorszy dojazd. Czasem miałem już jechać do domu, a dostawałem telefon na trasie, na której w ogóle za jakieś 5 minut mogłem zawrócić + jeszcze dojechać na miejsce. Trochę szalone to było. Ale fajną miałem koleżankę Kačkę. To już tak zupełnie poza konkursem, jeśli kogoś naprawdę zapamiętałem. Bardzo młoda instruktorka narciarstwa, ale bardzo sympatyczna. Bardziej kameralnie, ale rzeczywistość pracy bardziej zmienna. Jednak to mniejszy kurort. Polakom nie polecam pracy. Nie umiecie żyć za małe pieniądze, wydawać to, co zrobicie tego samego dnia w restauracji, nie umiecie cieszyć się małymi rzeczami i sukcesami i rzeczywistość dnia codziennego w Czechach to dla Was kosmos. Nie macie w ogóle głowy do tego. Jesteście urodzeni do tego, by szaleć, kłócić się, również w Czechach na każdym kroku. Oczywiście często o pieniądze. W głowie tylko myśli o dużych pieniądzach. I typowe dla Polaków próby czytania innym w myślach, jak myślą o pieniądzach, ile mogą mieć, ile sami chcieliby i tak do zarzygania. Dla Czechów taka osoba kojarzy się z wariatem albo złodziejem, no chyba że ktoś naprawdę ma pieniądze i wiadomo z czego, ludzie to szanują i nie ma tych pieniędzy od wczoraj. Wiadomo, jak się dorobił. Dla pozostałych proza życia jest niezmienna, trzeba mieć bardzo dużo ogłady, by się nie ośmieszyć (dla przeciętnego Polaka-cwaniaka, głosującego najczęściej w poprzednich wyborach na PiS, żeby dostać pincet zł być może nie lada nawet wyzwanie) cenniki itd., systemy tj. skipassy trochę to zmieniły. Ale trzeba wiedzieć za co płacić, za co też wypada płacić, co wypada robić. Np. nie żreć ukradkiem na parkingu, jeśli w pobliżu są restauracje. Ale Polska i Czechy to dwa światy. Różne mentalności. Nie jest prawdą, że Czesi są jak Niemcy. Czesi są jak Czesi. Trzeba się trochę takim urodzić albo tak lubić i się nauczyć żyć, jak Czesi. Bo mentalność, humor to jedno. Ale ogólnie rzeczywistość ekonomiczna, kultura ekonomiczna to też wyzwanie. I to trzeba mieć w sercu. A nie inaczej, gdy ktoś patrzy, a inaczej, gdy nie patrzy. Inaczej naprawdę nie macie po co tam jechać. Ostatnio policajt, który mnie zna, jak se zaptál: „-a často jízditě? -Ano” to on potem do siebie ze zrezygnowanie, zażenowaniem „často jizdí…”. Chociaż mnie zna! Może to być dla Polaków śmieszne. Ale dla Czechów widać często nie. Czesi są zmęczeni przede wszystkim nieprzewidywalnością zachowań Polaków, gdy już przyjeżdżają. Jak przyjeżdżają, to jest stres. Jak wyjeżdżają, to dopiero takie westchnienie ulgi. Niby się i na Polakach zarabia. Ale jakby wróciły bezwzględne granice. Nikt naprawdę nie płakałby, że nie można sobie ot tak pojechać do Czech. W Czechach raczej nie…