Ponieważ nie jestem głupi i wiem, że kłamstwo nigdy nie śpi. Poniżej króciutkie przypomnienie, jako że zbliża się jesień i kto ma szaleć, a ma do tego prawo, niech szaleje, ale po przeczytaniu tego przypomnienia, mam nadzieję, że zrozumiecie, że nie każdy ma takie prawo.
- Początek wiosny 2012. Na zajęciach z praktyki klinicznej w psychiatrii odkrywam, że koleżanka z zajęć zachowuje się nadmiernie powściągliwie i ostrożnie wobec mnie, rzadko się wypowiada, a gdy się wypowiada, często zwraca uwagę na to, jak zareaguję.
- Koniec kwietnia 2012, przed przerwą majową. Po ostatnich zajęciach w szpitalu psychiatrycznym wybraliśmy się ze znajomymi tj. Paweł Jarmakowicz, Monika Sakowska, Martyna Krężołek, Kinga Kołodziejczyk i być może jeszcze ktoś, ale już nie pamiętam, do parku niedaleko Szpitala Bródnowskiego, gdzie na oddziale psychiatrycznym mieliśmy praktyki. Wtedy zauważyłem, że gdy Martyna K. opowiadała o sobie robiła to w taki sposób mocno zorientowany na relacje, jakby celem tego, co mówi było nawiązanie nowej relacji osobistej. Ponieważ miałem dziewczynę, a nawet planowałem wziąć z nią ślub, sytuacja mnie trochę zdeprymowała. Nie brałem tego osobiście, ale fakt, że ja miałem „poukładane życie”, a taka osoba zachowywała się, jakby trochę mówiła do mnie lub ze względu na mnie, deprymowało mnie. Nie powinna od razu zakładać, że ja powinienem być zainteresowany.
- Początek sierpnia 2012. Spotykam się nad Wisłą na bulwarze ze znajomymi. Przez chwilę widzę Martynę, ale wygląda na nieobecną, ale wyczuwam gdzieś w środku złość. Decyduję się nie rozmawiać z nią ani przez chwilę. Na spotkaniu są nowe osoby dla mnie. Jest Paweł Jarmakowicz, z którym spotkam się jeszcze mniej więcej za rok, żeby wyjaśnić pewne wypadki sprzed roku, co on jak się później okazało, usiłował możliwie jak najbardziej mi uniemożliwić, robił w 2013 r. krótko mówiąc ze mnie głupka, który nie ma do czego się odnieść. Ale jest też Paweł Wroński, którego wówczas poznałem. Był jeszcze Mateusz Bachurzewski, z którym nigdy nie rozmawiałem. Dosłownie chwilę i tylko przysłuchiwałem się jego rozmowom, ale mało zwracałem na nie uwagę. Wydaje mi się, choć nigdy tego nie byłem pewien, że to on się w jakiś sposób z Martyną „związał”. Nawet jeśli nie na poważnie, to splątał emocjonalnie i wywierał później na mnie naciski, pozostając z nią w jakiejś bno zależności emocjonalnej, będąc czymś na kształt psa bądź narzędzia. Ja to tak odczuwałem. Albo ona za jego pośrednictwem. Były też osoby, które wcześniej znałem, które mogły być jej znajomymi, głównie dziewczyny, miałem kilka tych osób wśród znajomych na Facebooku. Nie pamiętam ani imienia ani nazwiska. Jedna ze Szczecina, najszybciej usunąłem ją ze znajomych, inna z kolei miała chłopaka, ale w najbardziej wyraźny sposób to co np. wrzuciła czasem na Facebooka odbierałem jako wyraźną sugestię pod moim adresem. Niemniej, jedyną osobą wtedy w sierpniu, z którą rozmawiałem, był Paweł Wroński, którego dziewczyna to była Katarzyna Duczmalewska, której tata w Kętrzynie jest prokuratorem. Piszę o tym, bo jedyne, co ona o sobie powiedziała przez cały czas, jak ich podwoziłem po imprezie, jak się okazało mieszkali niedaleko mnie, to właśnie powiedziała, kim jest jej tata. Dlatego o tym piszę. Być może miało to znaczenie. Patrząc z perspektywy na liczbę różnych szczegółów wypadków, to koło mnie ciągle jakby niejako za sprawą jednego jakiegoś źródła pośrednio lub bezpośrednio związanego z osobą Martyny K., robiło się ciągle gęsto. Czułem się czasem śledzony, czasem za mocno usiłowano mi sugerować, co mam zrobić i wiecznie ze względu na tą obcą mi osobę, której stosunek odczuwałem jako nieobojętny – w sensie ogólnie zachowanie tj. tła społecznego w latach 2012-2014 tak mógłbym scharakteryzować. W sierpniu tego samego roku wziąłem ślub, a na przełomie sierpnia i września byłem za granicą, odbywałem dość długą podróż z Natalią, z której wracałem 11 września 2012.
- Semestr zimowy w SWPS. Na zajęciach z mgr Śliwińską dotyczących umiejętności klinicznych zacząłem widywać Martynę i Kingę K. Ale Kingę chyba na zajęciach z negocjacji i komunikacji w sytuacjach kryzysowych z D. Piotrowiczem i J. Gołębiowskim (a może tu i tu). Raz napisałem do nich dwóch na Facebooku, czy nie chciałyby się spotkać. Wtedy kompletnie nie brałem pod uwagę, że może to być odebrane dwuznacznie. Widzieliśmy się ostatnio zupełnie poza uczelnią dopiero na wiosnę, przed moim wyjazdem do Hiszpanii na przerwę majową. Dużo się dowiedziałem o ich bieżącym życiu, a zwłaszcza, jak to między studentami psychologii, dużo na temat ich emocji. Moja wiadomość była naprawdę przez to czymś grzecznym. Miały szansę na kontynuowanie koleżeńskiej znajomości. Inaczej sobie tego nie wyobrażałem. Sam byłem po ślubie. A gdybym nawet nie był, to i tak relacji nie zaczyna się ot tak. Obojętnie z kim. Przynajmniej dla mnie.
- Raz na zajęciach z negocjacji i komunikacji w sytuacjach kryzysowych, Kinga K. podpatrzyła jakieś uczucia przykrości, coś przeżywałem. Przypierdoliła się swoimi intencjami do tego i zaczęła intensywnie niby to z kimś pisać. Potem z kolei coś odgrywaliśmy w ramach zajęć, to jeszcze wykorzystała to żeby na mnie naskoczyć. Jeden z prowadzących wtedy dał mi do zrozumienia, że moje uczucie ogólnej przykrości, przygnębienia w takim towarzystwie jest zrozumiałe i uzasadnione. Ale na te zajęcia chodziły osoby, które nawet lubiłem, więc luz. To była jedna taka sytuacja, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak nie, nie chcę się z tymi dziewczynami spotkać.
- Na zajęciach u mgr Śliwińskiej raz siedziałem za Martyną. Zacząłem jakoś częściej na nią spoglądać. I raz totalnie się spłoszyła i zdekompensowała. Jakby ktoś ją złapał za coś czy coś w tym stylu. Przestraszyłem się, bo nie miałem intencji tego typu. Czasem osoba zraniona na tle seksualnym w momencie, gdy ksobnie zaczyna odbierać czyjeś zachowanie, a obawia się czegoś, może nieźle nawymyślać, naprodukować różnych scenariuszy o co komuś chodziło itd. Wystraszyłem się trochę tego. Ale nie dałem się zwieść. Zrozumiałem, że to nie jest prosta sytuacja, a osoba, która w stosunku do mnie zaczyna coś sobie w głowie roić, może to być w pewnym momencie niebezpieczna dla mnie osoba. I nie pamiętam, czy to było na tych samych zajęciach. Chyba to były kolejne któreś zajęcia, przed zajęciami poprosiłem ją o rozmowę. Ale ja byłem mocno przestraszony. Poszliśmy w ramach klatki schodowej, to było na końcu tego SWPS w jednym skrzydle tego wielkiego kompleksu i weszliśmy wyżej trochę na półpiętro. I usiedliśmy. Ja przed większość czasu niewiele mówiłem, bo nie byłem w stanie zebrać myśli, co mam jej właściwie powiedzieć. Wiedziałem, że chcę szczerze powiedzieć, jak jest, bo to jest już jakiś dla niej problem. Ona zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zaczęła usiłować odgadywać z moich oczu o co mi może chodzić i tak zaczęła, że „może być jeden chłopak i dwie dziewczyny albo dwie dziewczyny i dwóch chłopaków”. Mi się podniosło ciśnienie na tą bezpośredniość i naprawdę chciałem szczerze jej powiedzieć, że wtedy na wiosnę może i rzeczywiście coś poczułem. Usiłowałem dać jej wyraźnie do zrozumienia, że nie chodzi mi o to, co ona szybko usiłuje ubiec. Że bardziej ja odebrałem jej intencje na wiosnę i było mi z tego powodu chyba coś jakby miło i próbowałem to ubrać w słowa. Ale ona nie dała mi dokończyć. Zdenerwowało ją to ogólnie wszystko i stwierdziła, że musimy wracać na zajęcia. Po zajęciach poprosiłem ją o jeszcze chwilę rozmowy. I odprowadzałem ją na przystanek, ale ona szła szybko jakby usiłowała totalnie uniemożliwić mi powiedzenie czegokolwiek. Ochroniarz SWPS był zaniepokojony, że ona idzie szybko, a ja jakbym ją gonił. Z mojej perspektywy to ona nie dała mi wyrazić czegoś, co mogłoby zniszczyć jej złudzenia na temat tego, na co sobie może wobec mnie pozwolić. Gdzieś dopiero na wysokości przystanku powiedziałem wprost, że coś czułem do niej. Ale ona widać było zaczęła się bardzo czymś cieszyć, ale chciała zwyczajnie uciec. Niestety, ale po prostu ten instynkt tej dziewczyny, zwierzęca chęć doprowadzenia jakiejś sprawy, żeby zakończyła się po jej myśli, spowodował, że mocno mnie zdeprymowała cała ta sytuacja. Ale ja zacząłem trochę chorować, czuć jakieś osłabienie czy przeziębienie. Tego samego wieczora nocowałem u Natalii w Nowodworze. Natalia wyraźnie widziała, że przechodzę jakiś bardzo wyraźny proces emocjonalny. Po jakimś czasie też. Ale to nie było spowodowane osobą tej Martyny. Proszę mnie zrozumieć. Ja byłem z jedną dziewczyną od 2003 r. Wziąłem z nią po 9 latach ślub. I obojętnie czy ta Martyna warta była tego czy nie. Ale po 9 latach z jedną dziewczyną powiedziałem zupełnie nowej dziewczynie, że coś do niej poczułem. Od razu mówię. Dla Natalii to nie był problem. Mimo że 2 miesiące wcześniej wzięliśmy ślub. Naprawdę ona akurat zareagowała najnormalniej w świecie. Zrozumiała, że być może się w kimś naprawdę zakochałem. Ja po tym wszystkim nie odbierałem nigdy tego, że zakochałem się akurat w Martynie. Wtedy w szkole wiele dziewczyn mi się podobało. Z niektórymi godzinami przesiadywałem pod salą i było nam przyjemnie siedzieć i nie odzywać się. Ta wzmożona uczuciowość i świadomość, że coś się skończyło w moim życiu, czego już nie odwrócę, być może wieloletni związek. Było to bardzo smutne dla mnie, ale jednocześnie dawno się tak świeżo jak wtedy nie czułem. Zauważyłem, że już wtedy Martyna zalajkowała coś, co niby miało mi coś dać do myślenia itd. Ale ja nie rozpatrywałem jej w ten sposób. Po prostu ta sytuacja uruchomiła we mnie pewną rewizję. Po 7-8 latach prawdopodobnie powinienem był się rozstać z Natalią. Zwyczajnie rozstać. Nie było raczej nikogo wartego moich uczuć. Choć próby przejęcia mnie do nowej relacji były. Nie raz o tym wspominałem. Raczej byłem gotowy po 7-8 latach na sytuację tj. w Thai Wok w Złotych Tarasach 22.09.2016, że jakaś młoda dziewczyna zauważy jakąś moją pustkę i jeśli jej się spodobam, to w naturalny sposób otworzy się na nową relację. I w takiej przypadkowej sytuacji się coś zacznie. Ja to raczej tak postrzegałem, ale Martyna rzeczywiście wtedy stanowiła pewien bodziec spustowy. Nie znałem jej, nie była też w żaden sposób wspierająca jako osoba, że niezależnie co czuję, co wybiorę, to moje uczucia są dla niej ważne. Raczej była osobą, która po prostu na coś liczyła. I sądzę z tego, co się potem działo, że się przeliczyła…
- Ja w grudniu 2012 ciężko zachorowałem. Nie wiem na co. Ale osłabiony byłem przez kolejne pół roku. Nie pamiętam dokładnie czy to było latem 2013, a może dopiero 2014, podjąłem 1-2 próby porozmawiania z Martyną niedaleko jej pracy. Nie wiem nawet jaka to dzielnica Warszawy. Chyba Białołęka. Czułem, że sobie coś ubzdurała w stylu, że przez nią mogę czy już się rozstałem z Natalią itd. Nie chciałem bagażu w postaci osoby, która żywi takie złudzenia, z drugiej strony, chciałem, żeby miała świadomość, że wtedy, kiedy była nową, świeżą osobą, wcale nie jest powiedziane, że tych uczuć we mnie nie byłoby więcej. Ale ja to traktowałem w kategoriach przeszłości do uczciwego rozliczenia, a nie czegoś przyszłościowego. Napisałem jej parę wyjaśnień też na Facebooku jeszcze chyba latem. Chyba to było 2014. A może rok wcześniej. Cholera wie. 2013 to był naprawdę rok jak przez mgłę. Kończyłem tą pieprzoną psychologię, nagabywany przez tą pieprzoną Elżbietę Zdankiewicz-Ścigałę, a jednocześnie już pisałem publikacje, prowadziłem zajęcia w SGH, gdzie traktowano mnie nazbyt poważnie. Ten kontrast między rzeczywistością SGH, gdzie traktowano mnie jak przyszłego ministra, a SWPS, gdzie traktowano jak zbyt grzeczną szmatę do wypieprzenia raził mnie. Wiedziałem już może od 3 roku, że to nie jest zdrowe, dobre środowisko. Ale to jest pułapka zaangażowania i konsekwencji. Wiele się nauczyłem. Wielu mądrych wykładowców odchodziło też z SWPS, co dawało mi do myślenia, ale ja mimo 2 urlopów dziekańskich dosłownie „musiałem” dociągnąć to do końca, mimo tego całego chamstwa, wpierdalania się w sprawy prywatne, wyśmiewania mnie jak przez tą dr Ścigałę. To była w ogóle najgorzej wychowana osoba, z jaką w dorosłym życiu w ogóle miałem do czynienia na zasadzie, że te kontakty takie lub inne z racji seminarium magisterskiego, musiałem utrzymywać. Przez ten stres z końcówką psychologii nie pamiętam po prostu, co miało miejsce latem 2013, a co właśnie 2014. To słaby punkt i dowód ogromnego stresu w moim życiu na przełomie tamtych lat. I ta fala coraz bardziej masowego przypierdalania się do mnie z różnych stron. To było ciężkie do zrozumienia. Więc napisałem w któryś tam rok, latem do tej Martyny coś już dość przyjemnego ale raczej charakterem podsumowania. A ona mi tylko na to, że życzy mi wszystkiego, co najlepsze. A jednak wtedy już latem 2014 faktycznie rozstałem się z Natalią. Ona się wyprowadziła ode mnie i zacząłem dużo bardziej przenikliwie znowu odbierać różne wpływy w moim życiu i zdałem sobie sprawę, że to nie jest takie hop siup, że Martyna życzyła mi wszystkiego dobrego i już. Że odpuściła sobie coś, zapomniała itd. Czułem, że na różne sposoby, przez różne osoby, czasem nawet fikcyjne profile albo osoby zachęcone, zarażone do jakiegoś oddziaływania jak zombie usiłuje wpływać dalej na moje życie. Raz obudziłem się w nocy z atakiem paniki, skojarzyłem nagle wiele faktów i zadzwoniłem do Natalii. Spotkała się ze mną na stacji BP na Ursynowie. Po wysłuchaniu tego, co mi się ułożyło w głowie, stwierdziła, że to nie jest niemożliwe, co mówię, jak to wszystko się łączy i te zachowania różnych osób, że mogą być pod jej wpływem, ale że to dla niej przynajmniej nie świadczy, że to wroga mi osoba, ale że bardzo lękowa. Mnie jednak to zaczęło coraz bardziej wkurwiać. Że ktoś mi mówi, że ok, że do widzenia, a ja czuję, że tak jak Chińczycy do Tybetu. Pożegnali ich, było do widzenia, a za jakiś czas przyjechali tam czołgami i wozami opancerzonymi. Zacząłem czuć, że to nie jest osoba, której można powiedzieć „do widzenia”.
- Jesień 2014 była dla mnie smutna, bo zmarł mój kot Szaruś. Z drugiej strony na portalu w Internecie zauważyłem dziewczynę, która wyglądała na jakieś 18 lat i bardzo mi się spodobała. I to było takie wtf. Dosłownie chwilę po powrocie z Chorwacji na ostatni wspólny wyjazd z b. żoną, a tu nagle dziewczyna, jakby wyjęta z jakiejś bajki, na którą sobie jako ten 15 czy 18 latek kiedyś nie pozwoliłem. Tak to odbieram, bo np. wiele razy podobały mi się takie dziewczyny na konwentach fantastyki, gdy miałem np. te 15 czy 16 lat. Więc to nie mógł być przypadek. Może to było celowe wobec np. mnie. A może zupełnie nie, ale ta dziewczyna doskonale wiedziała, czego żałowałem i czego w życiu nie przeżyłem, a może chciałem, tylko dawno temu. Tak poznałem Dagmarę A. ze Zgorzelca, z którą od jesieni pisałem aż do maja 2015. I poznając już Dagmarę, raz zacząłem pisać do Martyny w nieprzyjemny sposób na Facebooku. Użyłem określenia, że ją „przestrzeliłem”. Na co potem z przerażeniem zacząłem dostrzegać, moi znajomi zaczęli wrzucać jakieś filmiki o strzelaniu, bo ona wszystko przekazywała złośliwie dalej, ale też wszyscy zamiast metaforycznie, złośliwie odbierali wszystko z mojej strony dosłownie – zastanawiające! Czyli niosło się natychmiast. Więc albo była przerażona albo to było z wyrachowania, bo nie chciałem jej kiedyś. Niemniej określenie przestrzelić wziąłem z angielskiego overshoot. Kto studiował ekonomię, rynki walut itd. wie, że jest np. Dornbusch overshooting, po polsku przestrzelenie Dornbuscha – nagły wzrost kursu wywołany jakimś czynnikiem egzogenicznym czy innym, w każdym razie to też pojęcie z teorii sygnałów. I choć już wiedziałem na drugi dzień, że Martyna nie zrozumiała mojej metafory, ale chodziło mi o to, że wszystko, co do niej mówiłem, ona nadinterpretowywała, rozumiała absolutnie na swój własny sposób, na który nie miałem wpływu, że inspirująco działały nawet na nią rzeczy dla mnie neutralne i co do których nie było nigdy moją intencją, by miały rzeczywiście jakiś wpływ na jej zachowanie, ale wszystkie te rzeczy miały. Stąd przestrzeliłem w znaczeniu przesadziłem, zbyt mocny efekt wywołałem, za mocno się zaangażowała, może zakochała, choć nie było to moją intencją. Niekiedy zachowywała, jakby moje spojrzenie mogło stanowić coś w rodzaju polecenia, a nie było to moją intencją. A zatem przestrzelić czy tak jakby niezależnie od moich intencji, moje widoczne intencje tak dalece oddziałują na osobę przez jej uprzedzenia, nastawienia, strach, że ja czuję, że dzieje się coś złego, ale niezależnie od moich rzeczywistych intencji, bo osoba wszystko, co widzi, ale też co sobie dopowie, odkryje na mój temat, bierze do siebie i to tak jakby jej nie było. Kula przechodzi na wylot, trafia w ścianę, tam w niej jest tylko pustka, kukiełka, która w wyniku takiego przestrzelenia powstała, podatna na wpływ osoba. Gdyby coś się tylko otarło, nie dotarło do środka, to miałaby dalej jakieś granice psychiczne itd. Tutaj po prostu poszło wszystko za daleko ale absolutnie wbrew moim intencjom. Więc określenie było z kategorii nieszczęśliwego wypadku, gdzie to ja coś widocznie uczyniłem, ale i tak to, co się stało należy rozumieć jako wypadek. Nie chciałem żeby wypadki przybrały właśnie taki obrót. Na co komu osoba, która nie ma własnego zdania, która skrajnie usiłuje się podporządkować, a gdy nie chcę takiego scenariusza, to wywleka brudy z mojego życia i usiłuje się zemścić? Na co to komu? I wtedy Dagmara, piękna dziewczyna w moim typie, ale znudzona, depresyjna 18 latka spadła mi z nieba. Mi trudno było z powodu kota. Ale w sensie relacji możliwość zaangażowania się właśnie z nowo poznaną Dagmarą, to tak jakby spadła mi z nieba. Wybawiło mnie to od rodzących się toksycznych relacji z przeszłości, które zgodnie z najlepszą wiedzą wiem, że należało jak najszybciej odciąć. Ale dla innych zawsze jest w Polsce jeszcze, no dobra, ale to z kim będziesz? Ja miałem satysfakcję, bo nikt na dobrą sprawę nie wiedział, że z Dagmarą wymieniamy tysiące listów. To była moja siła. I za to dzisiaj na pewno przynajmniej należą się Zgorzelecczance szczere podziękowania!