Interpretacja
Wiersz powstał pod wpływem bardzo dziwnej, irracjonalnie asymetrycznej relacji. Miałem do czynienia parę lat temu z bardzo paranoiczną osobą, która zbierała o mnie dosłownie każdą informację i w sposób aktywny ukierunkowywała osoby z mojej przeszłości poprzez różne sugestie, dociekania na mój temat, wywołując przy tym masę niepokoju wśród osób, które nawet nie zaliczyłbym do znajomych, a które w jakiś sposób „dokuczane”, indagowane, „sugerowane” przez tą osobę w związku z serią wątpliwości na mój temat zaczęły również wątpić we mnie i to, jaki jestem i czy rzeczywiście przypadkiem nie wyrządziłem tej osobie jakiejś krzywdy. Nie nie wyrządziłem. Mogę śmiało powiedzieć, że nawet jej nie znam, czego zupełnie nie żałuję. Byłem w związku małżeńskim, a przedtem w wieloletnim szczęśliwym związku z dziewczyną. Wbrew temu, co sądzi wiele chorych „koleżanek” po psychologii – w ogóle sądy na temat tego, czy jestem szczęśliwy czy nie uważam za największy absurd, z jakim do tej pory zetknąłem się w czasie całych studiów. Nie tylko psychologicznych. A ta osoba była ze Słupska tak, jak już jedna dziwna osoba, która przez nieco ponad 3 lata zawłaszczyła praktycznie całą relację i przestrzeń intymną, która przedtem była efektem po prostu mojego związku z Natalią. I tylko i wyłącznie efektem tego bardzo intesywnego związku, w którym dosłownie wszystko, co było, a to, co było widać to był tylko niewielki procent tego, co było, było zbudowane wyłącznie wspólnymi siłami. Nie miało nic wspólnego z żadną polityką, nadużywaniem kogokolwiek. Tworzyliśmy wspólny świat, w którym niewiele tego, co było dookoła było przedmiotem naszego zainteresowania i takie związki uważam za możliwe i oczywiście najlepsze. Zachowania i motywy tej osoby, którą określę mianem MK są do dzisiaj dla mnie niejasne. Może MK to niejaka Martyna Krężołek, a może to kryptonim, może ta osoba jest nielegałką, albo dzisiejszym jak najbardziej aktualnym ukraińskim szpiegiem, jeśli jest z mniejszości łemkowskiej, ale nie prowadzi się, jak wybitni Łemkowie, zasłużeni dla Polski, nie wstydzący się związków z Polską i służący Polsce w dobrym jej interesie nie pamiętający tego, co złe, a pamiętający to, co dobre, których, choć niektórzy mi byli nawet bliscy, z grzeczności nie wymienię, którzy więcej niekiedy zbudowali trwałych relacji ze Słowakami, niż z Polakami, nie mówiąc już o zimnych draniach z Pomorza. Jej odczuwalne przy próbach kontaktu z mojej strony myślenie o sobie przepełnione jest niewyobrażalną pychą i wyalienowaniem. Głębokim przekonaniem o swoich racjach i tak krytycznym nastawieniu do innych ludzi i nawiązywanych przez nich spontanicznie relacji, jakby ta osoba zwyczajnie im zazdrościła i jakby wychowywała się może od dziecka zawsze w świecie dorosłych, przepełnionych cynizmem, gdzie większość relacji podszytych jest jakimś osobistym interesem. Piszę oczywiście wyłącznie o wrażeniach. Te liczne podchody były niewspółmierne do jakiejkolwiek mojej inicjatywy w tym wypadku – przy dosłownie kilku z mojej strony próbach normalnego kontaktu i normalnej rozmowy. Byłem początkowo może nie tyle zafascynowany, ale zaciekawiony i w sytuacji trudnego związku małżeńskiego z osobą już niedostępną mi emocjonalnie, postanowiłem kilkakrotnie to zaciekawienie pogłębić, ale jedynie na zasadzie stworzenia kilka razy możliwości nawiązania ze mną znajomości. Czy to był błąd? Pewnie nie. Ale podejście tej osoby było niesymetryczne. Jej nastawienie nazwałbym drapieżnym. Po okresie, który nazwałbym jako zauroczenie i względny szacunek do mnie z jej strony nastąpiło bardzo gwałtowne przełamanie wszelkich granic i zahamowań, ale które manifestowało się bardzo dziwnie. Cała moja wiedza na temat tzw. osobowości z pogranicza (BPD, borderline personality disorder) dosłownie żarzyła mi się w głowie jak jakieś wielkie ognisko, że to jest dosłownie to, a pisałem na przełomie 2012 i 2013 roku dość obszerne studium przypadku na ten temat na V roku psychologii. Miałem niekiedy wrażenie, że nawet głupie kawały i głuche telefony z początku traktowane przeze mnie jako przypadkowe, nasilają się w pewnych momentach, jakby można było przysiąc, że jest jakaś jedna silnie paranoiczna osoba, która stoi za tymi incydentami i niekiedy miałem jakiś szósty zmysł, że może to właśnie ta osoba, którą określam jako MK. Zgłosiłem to na policję dopiero jesienią 2017! Strasznie późno, ale doświadczenie uczy, że gdy ktoś zrobił coś raz, może sobie kiedyś znów przypomnieć – zaburzenia osobowości to temat chyba dosłownie na całe życie. To taka przypadłość, która nie przepracowana z wiekiem raczej nasila się i pogłębia. Mój silny strach nie słabł. Raz nawet gdy już nie mieszkałem z Natalią spotkałem się z nią (z Natalią) w nocy i opowiedziałem jej o moich dziwnych odczuciach, związanych z regularnością swojego rodzaju dręczących zachowań, które zaczynałem wiązać z tą osobą. Słusznie bądź nie słusznie. Mogła też tyle w przypływie paranoi różnym osobom nagadać o swoich odczuciach, że ktoś mnie dręczył w jej imieniu. To dość typowe. Jak sobie przypomnę zachowanie Bartka w liceum, który wiem, że wiele rzeczy robił charakterem wstawiennictwa za uczuciami Agnieszki T., która dla niego być może była całym światem. Jedyną osobą, do której żywił jakieś głębsze uczucia. Do dzisiaj to z resztą szanuję. Natalia choć zaczęła żyć już niemal zupełnie własnym życiem poswięciła mi sporo uwagi i po namyśle stwierdziła, że bardzo spójne i możliwe jest to, co mówię i że może nie tyle ta osoba stanowi dla mnie zagrożenie, co jest silnie lękowa i niezdecydowana w kwestii kontaktu ze mną, o który zabiega, choć próbuje zachować do mnie bardzo destrukcyjne nastawienie, wykazując jak najmniej widocznej inicjatywy z jej strony na przykład (co za dyshonor dla księżniczki z Pomorza). Moje przekonanie o natężeniu tego nękania i dosłownie szpiegowania przyczyniło się, ale tylko w pewnym stopniu do tego, że wyprowadziłem się z Warszawy. Przyczyną wyprowadzki było raczej prozaiczne zmęczenie bardzo długim okresem studiów, wykorzystaniem niemal wszystkich możliwości, jakie odkryłem w Warszawie i odpowiadały mojej osobowości i tęsknotą do „trochę innych, ale również bliskich <3”. Sorry, ale Warszawa do dziś nie ma w sobie dla mnie wiele ciekawego. Żałuję najbardziej tego, że wyprowadziłem się zbyt późno. Możliwe, że powinienem był inaczej zaplanować studia. Skończyć jeden kierunek i szybko się wyprowadzić, a tak 2 faktultety i ostateczne wymagania które niekiedy zbyt intensywnie zbiegały się w czasie, przy tym, jak bardzo sumienną i skrupulatną jestem osobą dosłownie rozłożyły mnie na łopaki. I nie ma to nic wspólnego z nieznajomością SPSSa. Ja niedługo przed końcem studiów psychologicznych robiłem całe studia podyplomowe z metod ilościowych w ekonomii i zostałem na nich wykładowcą właśnie za dobre wyniki z metod ilościowych. Do mojej pracy magisterskiej z psychologii nie miałem nawet kiedy przebadać zbyt dużej liczby osób i musiałem nieźle kombinować z doborem schematu badania, żeby cokolwiek wyszło. Ja miałem po prostu dość studiowania i bycia za każdym razem od nowa traktowanym, jak gówniarz i z powątpiewaniem – w dodatku na jakiejś prywatnej uczelni typu SWPS! Gdy już wiele lat wcześniej w SGH prowadziłem za dwóch doktorów wykłady i oni nawet nie musieli pytać studentów czy te zajęcia były na poziomie. Sam zapracowałem sobie na bardzo dobrą markę w środkowisku naukowym SGH – pierwszym moim środowisku naukowym – i niech już tak zostanie i NIE MA dzisiaj w SGH osoby, która mogłaby coś złego o mnie powiedzieć. Proszę pytać. Ale moim zdaniem nie ma. Te bananowe dziewczyny po SWPS po prostu są tak zarozumiałe i zapatrzone w siebie, że słysząc SGH raz wyobrażą sobie Mordor na Domaniewskiej i schizofrenika w krawacie. Owszem są i takie osoby. Sam znam schizofrenika, był moim dobrym kolegą, a może i przyjacielem na długo, zanim zorientowałem się, że może być chory, który mając lat 20 został dyrektorem małego banku, bo miał taki dar do wskakiwania szybko w nowe role, tylko nie zapominał leków, bo nikt mu ich nie przepisywał, bo był tak sprytny i jest do dzisiaj, że nikt go nie zdiagnozuje. Swoją drogą – mimo że może i chory do dziś jednak uważam, że dobry przyjaciel – w tamym czasie był szczery, mogłem polegać na jego zwierzeniach i opiniach. Nie rozumiał nigdy granic, na jakie mu wskazywałem, ale wobec mnie był zawsze lojalny – więc chciałbym obalić przynajmniej jakiś jeden z mitów o schizofrenii. To nie jest tak, że ja na każdego ze schizofrenią reaguję – o Boże schizofrenik (histeria) i napiętnuję i unikam, jak ognia. I że podzielam jakiś stereotyp i mit na temat każdego, kto może mieć głębszy problem psychiczny. Rozumiem ich dość dobrze, choć się w 99% najczęściej nie zgadzam. Może dlatego, choć sam nigdy nie cierpiałem na psychozę, to jakiś rodzaj tolerancji umożliwił mi zajęcie się tym bardzo skomplikowanym zaburzeniem. Dla mnie naukowo ciekawym i pasjonującym, jak programowanie chociażby. Ci ludzie też „programują”, choć niezręcznie i nieudolnie, co wychodzi bardziej jak zaklinanie niż programowanie i ja mam w sobie dużo wyrozumiałości i empatii dla takich ludzi, nawet gdy pospulstwo chciałoby kogoś zamknąć do więzienia. Znam przypadki jednostek chorych i jednostek bardzo pracowitych i wypalonych, że łatwo pomylić je z chorymi. Dla mnie SWPS ma więcej wspólnego z mentalnością którą określiłbym mentalnością Amber Gold. A SGH to SGH. Ponad 100 lat tradycji utrzyma tą instytucję i kolejne 100 lat. I myślę, że to się powinno nadal podobać. Sama ekonomia w Polsce „nie wyszła”, ale budynki, autorytety wcale nie należą do najgorszych. Tylko masa takiej ciemnej swołoczy z dyplomem SWPS tak bardzo rozpycha się łokciami, zanim zorientują, to wszystko już jest dawno podeptane, jeśli nie zaorane. I niestety to jest efekt prawie 30 lat działania prywatnych uczelni w Polsce. Które dały zbyt wiele możliwości ludziom, od których zbyt wiele się nie wymaga. To był okres ogólnie natężenia czegoś bardzo niezdrowego między w ludźmi w ogóle, zwłaszcza w Internecie i jestem w stanie przysiąc, że odpowiadają za to osoby, które rozwijały w Polsce Facebooka, prowadziły na jego temat badania społeczne i osoby z kręgów politycznych. Ja rzadko dosłownie czuję się chory całą swoją istotą, przy całej złożoności mojej osobowości, ale na ogół ma to miejsce, gdy jednak ktoś z zewnątrz z silnym uporem próbuje mnie przerobić (czasem się mówi „zrobić w chuja”, „wypieprzyć” czy „przeruchać” – w Polsce bardzo znane określenia bardzo szybko niemal każdy wie o co chodzi – a ja może i byłem wychowywany pod kloszem – dochodzę do ostatecznego wniosku! Wsioki pierdolone!) przemodelować, zmienić, manipuluje przy moich dążeniach, wartościach, motywacji. A wówczas przy władzy były osoby z ugrupowania Platformy Obywatelskiej. Szczerze mówiąc mało znani mi ludzie, jak z resztą większość polityków. Ja miałem zawsze swój świat, którego rodzice do końca nie rozumieli i moi rodzice swój. A tego, co robił przez wiele lat mój tata nie jestem w stanie ogarnąć. Choć jest moim przyjacielem. Jego sprawy rzadko mnie naprawdę interesowały, nie mówiąc już o znajomościach. Myślę, że moja łatwość nawiązywania kontaktów raczej skłaniała mnie zawsze do wybierania dróg bardzo rozbieżnych względem tego, jakich wyborów dokonywały osoby z mojej rodziny, co do dzisiaj uważam za zdrowe. I dosłownie w dupie mam politykę. Niezależnie jakiej opcji. Ale o osobie, która kojarzy mi się z takim kręgiem ludzi. Z czasów obecnych napisałem wiersz. Może stanowi on odbicie moich lęków i irracjonalnych percepcji. Ale piszę choć metaforycznie, to tak jak widzę takie osoby. A to są niecodzienne przypadki. Jak na kobiety można powiedzieć dosłownie i w przenośni, że są to osoby wyjątkowe zarówno w sensie – obdarzone, jak i jednocześnie upośledzone – niekiedy w znacznym stopniu w określonych sferach – zwłacza dość prostej i intuicyjnej sferze komunikacji międzyludzkiej (tutaj deficyty i usilne próby ograniczenia zrozumiałego kontaktu i jasnych intencji widzę jako najsilniejszą), ale ja nie nazywam wszystkiego, czego może do końca nie rozumiem schizofrenią. Ten termin w szerszym znaczeniu uważam za błąd w rozwoju cywilizacji w ogóle. Lekarze w XIX wieku popełnili błąd, który miał również bardzo negatywne skutki, ponieważ taka etykieta skazywała ludzi niekiedy na śmierć w komorze gazowej, jak to miało miejsce np. podczas II wojny światowej! Na takie osoby patrzę w szerszym sensie – dzikie, drapieżne społecznie – z całym ich zakłamaniem, psychopatycznymi skłonnościami charakteru. W tym czasie miałem kontakt przez Internet z bardzo dziwną osobą. Niekiedy przysiągłbym, że był to kontakt z ową MK. Niezależnie komu wówczas się zwierzyłem. Choćby to były osoby przez innych uznane za utalentowane aktorsko, o dużej nie tyle wrażlwiości (wrażliwość to trochę co innego – wrażliwość jest dość prostą rzeczą – to jest to, jak choćby patrzy się na kwiat albo jak odbiera się muzykę), co przenikliwości i rozproszeniu własnej osobowości (to już może być niebezpieczne – zarówno dla osoby, jak i osób, z którymi na różne, czasem niejasne sposoby się kontaktuje, ponieważ dochodzi do zjawisk z pogranicza psychozy, które sam wielokrotnie studiowałem i analizowałem tj. manipulowanie zaufaniem, kradzież tożsamości itd. – tacy kryminaliści po prostu nie rozumieją, że sobie szkodzą, że są też naiwni i że odpowiednim służbom znane są dogłębnie takie procedery (i na szczęście takich służb powstaje coraz więcej, mają coraz większą świadomość i komptentecje i dysponują coraz większymi możliwościami w postaci kadr, organizacji, procedur i metod działań operacyjnych), choćby jakaś kradzież czy wymuszona zamiana, niechciany deal miały tylko i wyłącznie miejsce jako towarzysząca jakimś relacjom czy aktom seksualnym itd. – to jest wszystko do ustalenia i przeanalizowania, zwłaszcza w świecie, gdzie wiele działań pozostawia ślad cyfrowy (czy wiadomość na Facebooku została przeczytana, czy sms został odebrany itd.)). Są statystyki dotyczące stalkingu i dręczenia przez telefon na podstawie relacji osób, które trafiły na oddział psychiatryczny – jedna Martyna, która ma podwójne życie – pracownika szpitala i drugą – dręczyciela seksualnego nie zmieni tego, jak bardzo zorganizowane i wykrywalne jest podejście do takich przestępstw obecnie!). Tutaj uwaga – ja na tyle dawałem się przez niemal rok wciągnąć, że mogłem sobie poukładać dokładnie w głowie, które oczekiwania były wynikiem uczuć, a które stanowiły rodzaj przemyślanej strategii przestępczej w rodzaju scam. Jeśli mogła być mowa o jakichś uczuciach, to mogło to mieć miejsce zaledwie kilka razy – wiosną 2012 r., w sierpniu 2012 r. i wczesną jesienią 2012 r. kiedy ten kontakt był na żywo. Co wynika z dynamiki uczuć międzyludzkich. Nie ma czegoś takiego, jak uczucia na odległość. To są tylko wspomnienia czy iluzje poznawcze na które można oddziaływać, ale bliższe to jest ruminacjom, gdy człowiek sam się temu poddaje, czy manipulacji, gdy pada ofiarą takich zabiegów. Nawet psychopata, sprawca przestępstwa na żywo coś przynajmniej czasem czuje. To jest dość proste, intuicyjne, można powiedzieć niekiedy – oczywiste. Natomiast na odległość najłatwiej się manipuluje i oddziałuje. Nie zaskoczyło mnie właśnie dlatego, że w owym czasie nasiliły się telefony z firm, które oferują badania profilaktyczne czy zapraszają na pokazy gotowania. Żałosne, ale dowodowe w tym wypadku, warte uwagi. Ta tematyka mnie ogólnie pasjonuje – wykrywanie i zwalczanie różnych przedziwnych przestępstw i analizuję nawet zdawkowe wiadomości, sytuacje dość dogłębnie pod kątem autentyczności i prowkoatywności i „pozoratywności” – więc ci, co prowadzą „eksperymenty” niech się mają na baczności, że jeśli indukują realne stany i uczucia, mogą też podpaść pod paragraf do kurwy nędzy! Dla mnie to był ten sam szary odcień kobiety obojętnej, okrutnej, pełnej sprzecznych intencji, czasem ze skłonnością do okrutnych zabaw i żartów, zachowując jednocześnie „zdrowy” dystans. To, co dla niej zdrowe, dla zwykłego policjanta już będzie chore. Dla psycholgów policyjnych z którymi miałem zajęcia to są tematy, które mogły stanowić przedmiot wykładu mniej więcej 3 godziny na 30 godzin wszystkich tematów wartych omówienia, gdzie skala zjawisk przestępczych jest ogromna i psychologiczna klasyfikacja motywów nie zamyka się w jasny katalog, nawet gdy prawo przewiduje pewien porządek kwalifikacji prawnej czynów! Obudźcie się prostytutki – też czasem podpadacie pod paragraf! Innym razem, która była śmiertelnie obrażoną i poważną. Ale zawsze niedostępną w sensie tego, co dla mnie w relacjach jest naturalne, a więc mówienie o sobie i samoujawnie proporcjonalnie do stopnia, w jakim rozmówca siebie ujawnia i pewien kredyt zaufania. Ponieważ tych elementów nigdy w tym kontakcie nie było, potraktowałem tą osobę dosłownie, jak problem naukowy i zaangażowałem się relację, ale już jako z przedmiotem badania. Powodem były niedomnięte wrażenia, dyskusje, stany, które w normalnych relacjach uzasadnia się i normuje niezwłocznie. Tutaj tego nie było i mój niepokój poznawczy zamieniłem na motywację poznawczą do zrozumienia tej osoby, jako problemu psychologicznego, w tym wypadku badawczego, swoisty przedmiot dociekań z tematyki norma vs patologia. Myślę, że przekoroczyłem granice zarówno możliwości rzeczywistego poznania, ale również moich własnych lęków, uprzedzeń i projekcji, nie mówiąc o jakiejkolwiek etyce będąc po studiach psychologicznych i ostatecznie domyślając się, że przecież ta dziewczyna może mieć problem, a ja igrając z jej uczuciami (a może nie do końca, nie miałem nigdy do końca wrażenia, że mam rzeczywiście do czynienia z uczuciami – raczej z reakcjami, strategiami, przemyślanymi złożonymi zachowaniami, niczym, co jest spontaniczne, emocjonalne, impulsywne, wynikające z odczucia atrakcyjności itd.) w najmniejszym stopniu jej nie pomagam, a mogę trwale zaszkodzić – choćby możliwości nawiązywania innych, możliwe że zdrowszych relacji, nie mówiąc już o podstawowym zaufaniu. A także naiwności. Ale brak chęci normalizacji paranoicznych nastawień tak się kończy. Nie gra się lękiem czy poczuciem, że coś nie jest ok, nie gra się na samoocenie czy najróżniejszych wątpliwościach, ponieważ nawet jeśli ktoś nie wyznaje żadnych norm, może to się kiedyś obrócić w drugą stronę – każde nadużycie nawet jeśli nie pozostawia śladu w przestrzeni międzyludzkiej, może stanowić uraz, któremu ktoś kompetentny może dać wiarę i pomóc ustalić fakty, które mogą obciążyć osobę podejmującą się dręczenia, nękania, ostatecznie tzw. stalkingu. I chyba lepiej rozumiem, jak się czuje dzisiaj dr Elżbieta Zdankiewicz-Ścigała, która od pierwszych wykładów z psychologii emocji i motywacji zaczepiała mnie, indagowała, sugerowała, wmawiała sugestywnie różne projekcje, by zobaczyć, jak się zachowam. Mogę powiedzieć z całą stanowczością, że prowokowała do czegoś. Ostatecznie okazało się, że do pewnych przemyśleń, a później do można to określić – naukowych relacji i zwierzeń. Świadomie bądź nie. Tego chyba nie będzie mi dane zrozumieć (kiedy to był tzw. układ limbiczny, a kiedy przemyślane zachowanie – ot czysty przypadek osoby po traumie – mądrej, a jednak, która coś w widoczny sposób przeżywa, nawet gdy mówi o czymś innym – w widoczny sposób coś innego jej się śni będącego skutkiem traumy – wiele osób widziało jej wiedzę i „przebojowość” – mało osób dramat – ja widziałem dramat, ale to świadczy raczej o mojej zdolności obserwacji!). Dosłownie do stopnia psychopatycznego od początku ciekawska i wplątująca mnie w pewną sieć prowokowanych przez siebie i stopniowo snutych i rozsiewanych wątpliwości. Do dziś, choć masa innych osób zdążyła mnie dobrze poznać, ta (ta pani doktor – zawsze pisałem do niej w mailach „Szanowna Pani Doktor” co odczuwałem że jest odbierane z kpiną, powątpiewaniem i jako rodzaj flirtu z mojej strony – co do dziś uważam za dość chore) osoba ma nadal blade pojęcie. I myślę, że ja próbując za szybko zrozumieć tą MK popełniłem ten sam błąd czytania w myślach. Myślę, że inne „kobiety” uczyły się od takich przykładów, jakie miały. I tego, co widziały. Kobieta jest najogólniej istotną silniej zależną od pola psychologicznego (najwnikliwiej polem psychologicznym zajmował się Kurt Lewin, niemniej podejście osnute aurą tajemniczości i będące przedmiotem niektórych teorii spiskowych tym bardziej, że metody treningów grupowych Kurta Lewina, gdzie steruje się polem psychologicznym to wiedza pożyteczna nie tylko na kursach prof. Mellibrudy np. w Laboratorium Psychoedukacji, ale również popularna metoda stosowana przez CIA, a cele chyba jak każdy może się domyśleć mogą być różne) w świetle wyników z psychologii różnic indywidualnych, więc zasysa rzeczywistość tą najbardziej daną, najbliższą skóry nie dostrzegając, że dla przeciętnego mężczyzny niemal zawsze bliższe może być to, co kobieta rzadko ogarnia w sposób naturalny, instynktowny i bez wysiłku. To dla mnie jeden z podstawowych konfliktów damsko-męskich. To, dlaczego przedstawiciele tych dwóch płci dość często nie są w stanie zrozumieć się nawzajem na dzień dobry. Tak było na przykład gdy pisałem do tej „Szanownej Pani Doktor”. Raz, że normalizowałem tysiące jej projekcji pod moim adresem, z drugiej strony zachowując świadomość, że ona dokładnie tą metodą zbiera informacje na temat innych ludzi – w tym wypadku na temat mnie. Ale czy to jest zdrowe? Czy w świetle tego, co jestem w stanie na przykład o tym dzisiaj napisać to warto było kiedyś zadawać sobie tyle sprzecznego, wątpliwego, nieraz destrukcyjnego trudu „poznawczego”, by doświadczyć w przyszłości ze strony innej osoby duży niesmak takiego odbioru, obrotu spraw i każdej dyskusji, które miały cele neutralne, poznawcze, naukowe, związane bardziej z samą psychologią w istocie, a nie jakimiś personaliami i międzyludzkimi gierkami. Dla mnie psychologia i tak zawsze pozostanie wiedzą, pewną dość specyficzną dziedziną, gdzie nawet rozważania teoretyczne to zlepki, mozaiki porozrzucanych argumentów i myśli innych autorów – to trochę, jak właśnie umysł schizofrenika. Słyszy głosy, tysiąc głosów i wypowiedzi, a nie wie, jak ma na imię. Dzisiaj nie mam złudzeń, że świat psychologii, to świat kobiet. Istny babiniec interakcji – małych niewinnych gierek i interesików, w którym pewne osoby się nie gubią, ale nie trzeba odejść zbyt daleko, by dostrzec jak małostkowe są te zachowania. Jak niewiele takim osobom udaje się zbudować nawet przez 10 lat! Odkąd przyszedłem na studia psychologiczne minęło dobrych 12 lat. Nie widzę do dzisiaj jakoś wielkiego milowego rozwoju choćby osobowości niektórych ludzi. I dlatego myślenie, logikę, refleksję, nawet spekulację odbieraną z taką kpiną przez psychologów jednak postawiłbym na pierwszym miejscu. Najpierw człowiek musi się nauczyć myśleć. To może dzięki temu właśnie nie będzie zaburzony i nie będzie mieć problemów z myśleniem. Ale myślę może. Mózg gadzi i układ limbiczny być może jest nie do opanowania (okiełznania) dla osoby po traumie. Mając tą wiedzę dzisiaj się z tym na pewno zgodzę. Zrozumiałem czym jest osoba z kompleksem PTSD. Ale więszkość osób, by odnaleźć się we współczesnym świecie musi nauczyć się wyciszać te odruchy. Uświadamiać sobie własne impulsy i je kontrolować. Na przykład nie nadużywać słowa „kurwa”, gdy ma się dr przed nazwiskiem, żeby potem nie musieć zasłaniać się pracą z wojskowymi. Ale przykładowo taka wykształcona pani doktor. A nigdy nie słuchała z powagą słowa – ekonomia, finanse, SGH. Ja słyszałem odpowiedź – SWPS Wrocław, Zaleśkiewicz. Ping pong. Trudno się dziwić, że osoby ignorujące rzeczywistość w tak dużym stopniu sobie dzisiaj nie radzą. Nie radzą sobie, bo po prostu nie da się udawać, że istnieje tylko ciało migdałowate w mózgu i jak jest pobudzone, to „można kurwa wszystkich zajebać”. Moim zdaniem takie nastawienie to powinna być najlepsza droga na całodobowy oddział psychiatryczny, a nie przepustka do zajmowania się traumą wojskowych! Może lepiej po prostu np. traumą dziecięcą. Może to też sposób na poradzenie sobie z nią, jeśli to właśnie taka trauma była powodem tak głębokiego i naprawdę oszałamiąco imponującego znawstwa tematu. Jest wysoce prawdopodobne, a nigdy takie sądy nie mogą być nazbyt trafne i obiektywne, ale ja ogarnąłem dość dużo w szerokim zakresie, co mnie uprawnia do uprawdopodobnionych opinii, że dr E. Zdankiewicz-Ścigała może być w tym momencie najlepszym i najbardziej wnikliwym znawcą tematu na świecie, co nie zmienia faktu, że może mieć i tak nierozwiązany problem osobisty w temacie prowadzonych badań! Ale to jest osoba tak mądra, oczytana, złożona psychicznie, choć z widocznym problemem, że mimo tego, że sporo mogę się podzielić osobistymi przeżyciami i obserwacjami, zawsze wiedziałem, co nie jest mi dane zrozumieć i że nie mi jest oceniać tą osobę. Choć nie każdy ma takie zdanie i niektórzy uznaliby mnie za zbyt tolerancyjnego i wyrozumiałego, bo jednak znajdą się osoby, które również czuły się urażone sposobem prowadzenia wykładów czy dyskusji przez dr E. Z. Ścigałę. Ja też się czułem urażony przez długi czas na początku. Później zdałem sobie sprawę, że choć język jakiego używa mnie razi i sposób, podejście do człowieka ma też w sobie coś, co budzi odrazę, to zdałem sobie sprawę, że może to jest właśnie pewien problem, który z drugiej strony tak wyjątkowo dobrze rozumie i tak dobrze potrafi o tym mówić, co czyni ją niezrównanym wykładowcą, którego chce się słuchać bez końca. Postanowiłem spojrzeć strachowi prosto w oczy. Tolerancja ambiwalecji to cecha bardzo dojrzałych i samorealizujących się osobowości, a ja siebie do takich bym zaliczył. Książkę Zdrowie Psychiczne K. Dąbrowskiego czytałem już jesienią 2004 roku 14 lat temu i robiłem na marginesie pierwsze notatki. W tym czasie miałem najtrudniejszy egzamin w życiu z przedmiotu encyklopedia prawa. Możliwe że to był ciekawy rok w moim życiu, który bardzo ukształtował mnie i rozwinął mnie intelektualnie – zwłaszcza moje myślenie logiczne, a pracowałem wtedy w laboratorium komputerowym w Bibliotece SGH i czytałem ogromnie dużo. Najwięcej przeczytałem wtedy książek w życiu. O kościele (wszystkie książki pewnego byłego księdza, który m.in. potem zajmował się przypadkami nadużyć seksualnych, książki naukowe, o Indiach, Chinach, Buddyzmie, o ekonomii oczywiście, w końcu chciałem tym studiom poświęcił najbliższe 6 lat i pracowałem już na uczelni ekonomicznej uchodzącej wtedy za najlepszą w kraju, ale również psychologiczne tj. np. Zdrowie psychiczne K. Dąbrowskiego (bardzo ciekawa książka) – wtedy też zrodziła się myśl – a może dam radę sobie z 2 fakultetami skoro tak szybko się teraz rozwijam i „podjąłem to wyzwanie”, mówąc modnie). Miałem ciągle na 8 albo na 10 czy na 12 (już dobrze nie pamiętam, ale były 2 shifty) do dość nudnej dla mnie pracy, bo komputery dla mnie były tak znane, jak i nudne. Kończąc dygresję, może dlatego tak dobrze znam i cytuję zapisy prawa do dziś, rozumiem historię i sens prawa. Rozumiem prawo w szerszym jego kontekście. Nawet kiedyś tego wykładowcę poleciłem mojemu tacie, który dla profesora, którego bardzo szanował i wiele jemu zawdzięczał szukał prawnika do rozwiązania spraw majątkowych związanych z jakimś mieniem czy nieruchomością, gdy sprawa dotyczyła stanu prawnego sprzed i po zmianie granic po II wojnie światowej. Poleciłem dosłownie mojego wykładowcę prawa (dr K. Wiater), ponieważ wymagania, jakie kiedyś mi postawił na studiach spowodowały, że go szanowałem, bo tak wysoka poprzeczka umożliwiła mi opanowani tak szerokiego zakresu treści, którym sam siłą własnej woli bym nigdy nie opanował! Musiałem nauczyć się podręcznika, Konstytucji RP, ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, kodeksu karnego, kodeksu postępowania karnego, kodeksu postępowania administracyjnego, fragmentów kodeksu cywilnego i nigdy później na studiach nie miałem już tak obszernego zakresem obejomowanych treści egzaminu. A na SHP przysługiwały nam tylko 2 przedmioty na semestr, ale bardzo od nas wymagali. Sądzę, że przez to, że pracowaliśmy i studiowaliśmy, to traktowano nas jako szlachetniejsze jednostki na uczelni i wymagano od nas więcej niż od studentów 1 roku studiów w SGH. Ale ja w tamtym czasie przyswajałem sobie bardzo dużo i bardzo dużo czytałem. Już wtedy zrozumiałem bardzo dużo z tego, co K. Dąbrowski miał na myśli w swoich rozważaniach o potencjałach rozwojowych osób neurotycznych i dlatego z dumą wygłosiłem referat na konferencji poświęconej jego osobie parę lat temu w Lubinie, ponieważ o Dąbrowskim dowiedziałem się jeszcze w liceum, czytałem go jeszcze zanim poszedłem na studia psychologiczne i uważałem to za honor wygłosić referat podsumowujący mój 10 letni trudny okres studiów (ponieważ ja rzadko po prostu zaliczałem – do wszystkich około 180 egzaminów musiałem przynajmniej czegoś się nauczyć lub napisać czasem niejedną pracę) na konferencji poświęconej dziełu człowieka, którego przemyślenia w tak znaczący motywacyjnie sposób wpłynęły na wiele moich zainteresowań i dokonanych w życiu wyborów, czemu poświęcić najwięcej czasu. Więc to, że zlekceważyłem współczensych psychologów, a wyróżniłem postać prof. Dąbrowskiego dla mnie osobiście jest zrozumiałe, ale mam świadomość, że dla innych, choćby super utytułowanych pączków w maśle współczesności nie musi! I gówno mnie obchodzi to, jak się oni czują, tak jak gówno ich obchodzi w ich pracach postać prof. Dąbrowskiego, co dopiero, że mogli mnie ot tak w wolnej Polsce „zajebać” na obronie pracy magisterskiej, niepomni 10 lat mojej ciężkiej edukacji na studiach wyższych, gotowi najbanalniejszymi arguementami poddać w wątpliwość choćby i to, co wyraźnie przeczyło samym faktom z moich innych dyplomów – w normalnym świecie chore – świecie przeoranym komunizmem, w którym dawne lęki rodzą się spontanicznie – dość normalne – reakcja dr E. Z. Ścigały i dr Doroszewicz – pokornie, posłusznie dostosowujących się do wszelkich opinii i konkluzji prof. Trzebińskiego ukazały mi taką, rzeczywistość, że dzisiaj zdjąłbym spodnie i nasrał przed nimi, żeby wyrównać dosłownie tak rażące zachwianie w przyrodzie, w całym ekosystemie, że ci ludzie wtedy zasługiwali na zesranie się gównem w tak prosty i bezceremonialny sposób, jak prosto przyszło zgadzać się i negować rzeczywistość temu ćwierćinteligentnemu profesorowi SWPS. Czerwone gówno nie kontynuuje wszystkich tradycji. Kontynuuje tylko sobie znane – CZERWONE. Najbardziej prostacko reagując, odpowiadając, tytułując innych ludzi bez zróżniocwanych względów. Po prostu katarktyczny deszcz rewolucji Bolszewickiej rozdał karty na nowo, a oni choć nigdy z karabinem w dłoni stoją na tym kruchym domku z kart drwiąco uśmiechając się, jak Trzebiński ze swojej sesji zdjęciowej, jak do Manager Magazine. Chuj mnie to obchodzi. Czas oceni jednych i drugich! Kto był więcej wart, a kto pozorował, chodził na bankiety, pozował i udawał żywy pomnik. Tylko że zbiorowe pomniki i mogiły ZSRR zawierają tylko listy nazwisk, i zbiorowe rzeźby nieprzebranego tłumu, ludu rewolucji i symbolami radzieckiej rewolucji są czołgi, a nie popiersia imiennych bohaterów, z wyjątkiem najwybitniejszych, którym udało się pozbyć wszystkich tysięcy równych sobie wrogów-rywalów do pełnionej fukcji, jak ostatecznie zwyciężeni, niezwyciężeni – towarzysz Lenin i towarzysz Stalin! I kurwa, nie może być, ale tak, towarzysz Kukuczka i Trzebiński ex equo! Pisząc pracę magisterską z psychologii klinicznej, mając mało czasu, dużo obowiązków, będąc zmęczonym pisaniem, myśleniem, studiowaniem przez wiele lat, które wymaga bardzo dużej wytrwałości i konsekwencji, jeśli nie tylko podjęło się, ale chce się również ukończyć 2 kierunki, i będąc zmęczonym wieloletnim mało satysfakcjonującym związkiem uczuciowym, którym też mnie doprowadził tym razem do wyczerpania emocjonalnego i pustki emocjonalnej z powodu wzajemnego niezrozumienia, powtarzających się mało konstruktywnych sytuacji, instynktownie postanowiłem utrzymać moją pracę magisterską w duchu tego wszystkiego, co było motorem mojego rozwoju, ale jeszcze w latach 2005-2006, a więc dzieła K. Dąbrowskiego, filozofii Wschodu itd. Ale też praca dla mnie osobiście stanowiła rodzaj podsumowania, co taki wygodny d. czerwony, a dzisiaj z pRyWaTnEj uczelni niebieski ptak – akademik prof. J. Trzebiński nie musiał KOMPLETNIE rozumieć i tego nie miałem mu nigdy za złe, hehe. Ja nigdy od innych nie wymagałem tyle, co od siebie. Wymagałem natomiast szacunku, przyzwoitości i uwagi wtedy, kiedy to byłoby naprawdę stosowne, czego mi zabrakło na mojej obronie i moje tzw. ogólne rozżalenie wedle relacji pani Marszał-Wiśniewskiej było uzastadnione, słuszne i stosowne. Tak się czułem i dzisiaj jak czytam to, co napisałem do p. prorektor T. Gardockiej to jest co, co bym chyba jeszcze raz dokładnie tak samo napisał i nie wiem, czy coś bym tam nawet zmienił, choćby słowo. Chyba nie. Pewne myśli we mnie czasem tak dojrzewają, że wymagałoby to rewolucji na miarę rewolucji zmiany paradygmatu w rozmieniu T. Kuhna, żebym i ja w takim momencie rewolucyjnie zmienił swoje podejście. Dla mnie sytuacja obrony pracy magisterskiej, a broniłem przedem już przedtem 2 prac w życiu była tak STANDARDOWA, że wszystko czego oczekiwałem wynikało z tego, jak przyzwoicie byłem traktowany na innej uczelni. I taktownie!
Wracając do wiersza i osoby MK, która stanowiła inspiration. Wiersz traktuje o osamotnieniu osoby, może królowej. O takim o sobie wyobrażeniu i statusie w jakichś wymuszonych na innych relacjach. Może – wśród raperów.
(na ww. filmie seksuolog z Krakowa postuluje, że osoby słuchające rapu to często psychopaci również psychopaci w sferze stosunków seksualnych! Ja nie lubię rapu. Ja w ogóle nie rozumiem często tych sałatek słownych!)
Nie wiem, nie znam tej osoby. To wiersz który dotyka istoty osoby niby wolnej, jak ptak albo motyl, niedostępnej, a z drugiej strony skazanej na to, że leci od czasu do czasu do światła, krąży i przypadkowo uderza o powierzchnię stosunków międzyludzkich. Czasem się od tych ludzi odbije, czasem coś ją wessie i zmieni, ale na trochę. Natomiast ta powierzchowność kończy się tymi samymi problemami, pewnym już nawet usztywnieniem i przeżywaniem swojego życia, dramatu swojego życia w samotności i niejako na górze/ z dala. To znaczy za każdym kolejnym razem, patrząc na innych coraz bardziej z góry lub z oddali, choć w coraz większym poczuciu odrętwienia, emocjonalnej pustki i izolacji. Niektórzy z nas są naprawdę utalentowani, od dziecka. Ja jestem taką osobą, choć to nieskromne o tym pisać. I ja jednak kontaktowałem się z ludźmi bardzo dużo. Czasem bardzo dużo, a czasem za dużo, przez co, gdy zaczynam emocjonalnie „srać” czy „żygać”, to czasem to nie ma końca, ale okazuje się że ma. Przychodzi dzień, że znów jest jakiś ładny dzień, świeci słońce, a w głowie mam „normalne” myśli. Czasem za dużo, ale czas pokazał, że nie było to naiwnością. Natomiast życie z jakąś arbitralną etykietką, jakimś signum, namaszczeniem jakiegoś towarzystwa (wzajemnej adoracji – przykład: polityka) do bycia takim czy innym NIE WYSTARCZY. Czasem nie wystarczy do bycia. Tajemnicę życia odkrywa się w życiu. Odkrywa ją niekiedy przed nami samo życie. Ale najwięcej odkrywamy w relacjach. I nie da się temu zaprzeczyć. Nauka bez relacji również ginie i staje się jałowa a tymczasem spośród tak wielu do tej pory z mojej strony dociekań, rzadko ktoś, kto uchodzi za znawcę np. schizofrenii do mnie napisał. Celem nawiązania kontaktu, zapytania mnie o opinię, czy podzielenia się refleksją, jakimiś dociekaniami, których odprysków w źródłach już pisanych jest wszędzie pełno. A przecież to były moje refleksje, o które można było mnie zapytać. Dużo jest natomiast zawiści, kpiny i powątpiewania, a chorych nadal traktuje się tak samo. Dość dziwny proces selekcji decyduje o ostatecznym kształcie tego środowiska – dziwnego środowiska specjalistów od zaburzeń psychicznych i ja to środowisko od zawsze raczej traktuję z rezerwą choć na temat wybitnych jego przedstawicieli wiele dobrego od zawsze słyszałem, a niektórych naprawdę studiowałem – z rezerwą np. surowego A. Kępińskiego (sam mógłbym napisać monografię o tym, jak widzę jego sztywność, problemy, choćby sam fakt, że nie przyjęto go do brytyjskiego RAF w czasie II wojny światowej jak dotkęnło jego ego, postać A. Kępińskiego przypomina mi postać jednego parkingowego ze Szklarskiej Poręby (zawsze taki sam!), również od prof. Mellibrudy dowiedziałem się, że jak odbywał staż w Krakowie to wszyscy chodzili coś przegryźć i na piwo do Wierzynka a Kępiński nie chodził 🙁 buuuuu!), ale również pozytywnego K. Dąbrowskiego, ale np. niektóre osoby poznałem dopiero na konferencji. Np. profesor Kobierzycki. Mam jego kilka książek. Napisane tak wnikliwie, tysiące definicji, bardzo oryginalnych myśli i rozważań i rzadko widziałem, żeby ktoś go cytował. Czego to jest dowód? Patrząc prosto, że on jest filozofem! A psychologowie i psychiatrzy nie są. Na pewno oznacza to kilka rzeczy. Człowiek który zawodowo myśli, a ekonomista też jest takim współczesnym filozofem. Na pewno jest w stanie do wielu wynków, które przedstawicielom nauk empirycznych zajmują dziesięciolecia badań, jest w stanie dojść drogą rozumową. Nie tyle dedukcji. Co sposobem obserwacji i myślenia jako takiego, gdy to myślenie jest pełne, uwzględnia rozumowo naprawdę dość dużą wiedzę i uważną obserwację. Ja się nudziłem wśród psychologów ze wzgledu na brak tej wiedzy z ich strony niekiedy. Albo bałem się niektórych osób ze względu na to, że mimo tak ogromnej wiedzy, nadal mają tak widoczne problemy. To była dla mnie najbardziej pesymistyczna obserwacja w moim dorosłym życiu. Że ostatecznie osoby z problemami, może nie zawsze, ale często pozostają z nimi przez całe życie. I psychologia kliniczna czy psychiatria są dla mnie właśnie w pewien sposób „cienkie” w sensie niewystarczające i dzisiaj myślę o tym trochę z drwiną podszytą strachem. Wydaje mi się, że dobry obserwator, który dokładnie potrafi przemyśleć np. zachowanie jakiejś osoby jest cenniejszy dla tej osoby, niż osoba, która zna DSM-V. Specjalista któremu zawsze tylko zdaje się jakąś relację.
I jak wyobrażam sobie dalszy ciąg tego wiersza, jak taka osoba mówiąc do siebie w wannie pogrąża się w wewnętrznym zapętleniu (nie zawsze wątpliwościach, raczej wyobrażeniach – lękach, paranojach, projekcjach – odbiciu tego, z czym odmawia i unika kontaktu tak konsekwentnie, że przybiera to tylko wyobrażeniową i skrzywioną reprezentację!) albo motyw tej wanny rozszerza się. Może oczami wyobraźni wychodzi z tej wanny i idzie na Krakowskie Przedmieście rozebrana i pozdrawia ludzi. Cholera wie do czego może doprowadzić samotność taka, jak tutaj zaprezentowana. Samotność trochę zawiniona. Bezdusznością, lekkością, lekkomyślością i takim ocieractwem z ludźmi bez traktowania ich podmiotowo. Bardziej sprzętowo. Mediumicznie. Nie wiem dlaczego z tą lekkością kojarzy mi się łatwowieroność i taka hipoteza Kępińskiego, że właśnie pierwszy trigger tej społecznej schizofrenii to takie zranienie na skutek łatwowieroności, po czym człowiek się za bardzo zamyka i osuwa w inną przepaść. Nie tych pozornych ocierackich stosunków, co tą smutność. Jeśli do lekkości, lekkomyślności dodać łatwowierność, to wychodzi 3/4xL. Taka piramida lekkości, łatwości, lekkomyślności i łatwowierności. Było zbyt lekko, teraz będzie, a może tylko może być bardziej czy trochę trudno. I wychodzi na to, że życie, jak to napisała mi wtedy bardzo młoda Agata, to taka piramida. Ja bym dodał, że to piramida złożona z lekkomyślności i łatwowierności dla niektórych! Podkreślam, tylko dla niektórych! Bo po 1968 r. wiele się zmieniło. Zwłaszcza w Czechach.
Poza tym mi dopiero wiedza z psychologii traumy pozwoliła zrozumieć wydarzenia i zachowania z mojej własnej rodziny z okresu roku 1968, choć niektóre z tych osób już nie żyją i nic by nie mogły dodać do tego, co sobie uświadomiłem, a niektóre żyją, ale nie byłyby już w stanie spojrzeć dość krytycznie na siebie z tamtego okresu, niemniej rok 1968 na całą moją rodzinę położył się cieniem w sposób dramatycznym – mój tata niemal przez przypadek zastrzelił swoją mamę, a mąż mojej cioci popełnił samobójstwo. Gdybym rozpatrywał różne wydarzenia w oderwaniu od tego, jaki wydarzenia polityczne mogą mieć wpływ na poszczególnych ludzi, to widziałbym poszczególne dramaty. Ja niestety widzę jeden wielki dramat w tamtych czasach, który przełożył się na czarną serię dramatów w mojej rodzinie i wiedza, jaką zdobyłem na psychologii pozwoliła mi uświadomić sobie, że to wszystko, co rozumiałem intuicyjnie znaczenie wcześniej nie jest przypadkowe i to, że tzw. wielka polityka traumatyzowała w bardziej widoczny sposób wówczas ludzi w Czechach, nie zmienia faktu, że dramatyczny wpływ miała również i na moją rodzinę blisko związaną z tym krajem. Relacje pomiędzy polityką a życiem ludzi są dyskusyjne i rzadko są oczywiste. Niestety czasami są tak widoczne i oczywiste, że nie potrzeba do tego większej wiedzy psychologicznej by to zauważyć i dlatego osoby, które szczycą się jakimś chorym dziedzictwem, dopóki to jest ich jedynym powodem do dumy, nie są dla mnie nośnikiem żadnej większej wartości, a często jedynie budzą odrazę tak długo, dopóki nie wytłumczą się, kim w rzeczywistości sami są, w oderwaniu od tego, co ich poczuciom, tożsamościom dawało i odbierało siłę i czy były to te same nurty, które w mojej rodzinie były źródeł jedynie dramatów. To mnie interesuje i tego będę dociekał z całą stanowczością.
Demitoliogizacji darmozjadów, dinozaurów i troglodytów dalszy ciąg niebawem nastąpi…